Jest na mapie Polski miasto z kresową duszą, ponieważ powstało z ruin po drugiej wojnie światowej dzięki wysiłkom Polaków ze Wschodu, naszych rodaków wysiedlonych z Kresów Wschodnich – z Baranowicz, Pińska, Grodna, Brześcia, Wołkowyska i innych miast i miejscowości Białorusi w latach 1944–1946. Tym miastem jest Wrocław, byłe Breslau.
Fala przymusowych przesiedleń ludności polskiej ze wschodnich terenów II Rzeczypospolitej w nowe granice Rzeczypospolitej Polskiej („Polski Ludowej”) przeprowadzona w wyniku zawarcia układów republikańskich (1944) pomiędzy PKWN, a trzema republikami ZSRR (białoruską, ukraińską i litewską) zaczęła się dokładnie 78 lat temu. Przez propagandę ówczesnych komunistycznych władz Polski, proceder ten był nazywany fałszywie repatriacją, jednak de facto był ekspatriacją z obszarów zamieszkiwanych przez tę ludność od wielu pokoleń, z którymi związani byli mocnymi więzami uczuciowymi i historycznymi. Z Białoruskiej SRR wysiedlono w latach 1944–1946 226,3 tys. Polaków spośród 529,2 tys. zarejestrowanych.
Podstawowym bodźcem do wyjazdu były strach: od terroru bezpośredniego, aresztowań po dyskryminację zawodową lub oświatową Polaków. Polacy na Kresach mieli za sobą doświadczenia okupacji sowieckiej lat 1939–41. Właśnie takich Polaków spotkałam w Towarzystwie Przyjaciół Grodna i Wilna oraz w Towarzystwie Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, siedzibą których od lat jest wrocławski Klub Muzyki i Literatury.
Bożena Słupska, będąca pomysłodawczynią i wieloletnią organizatorką Festiwali Kultury Kresowej we Wrocławiu, nie była wysiedlona, ponieważ jej ojciec został zamordowany w 1940 roku przez NKWD, a mama cudem uratowała dzieci. Pani Bożena często jest nazywana przez wielu Polaków z Białorusi „kresową ciocią”.
Przez wiele lat wspiera rodaków zza wschodniej granicy, szczególnie utalentowanych artystycznie. Niektórzy przez długi czas mieszkali w jej małym jednopokojowym mieszkaniu przy ulicy Zielińskiego. Bardzo skromna, pani Bożena nigdy nie prosi o coś dla siebie, lecz potrafi załatwić dokumenty, stypendium, nawet mieszkanie dla rodaka z Kresów. Przez wiele lat była organizatorem Festiwali Kultury Kresowej we Wrocławiu. Rok temu Bożena Słupska za wieloletnią pomoc Polakom z Kresów została uhonorowana Krzyżem Kresowym. Nagrodę dostała na zawołanie Prezesa Towarzystwa kulturalnego „Krajobrazy” w Legnicy Pana Tadeusza Samborskiego. Dostała piękne słowa podziękowania i kwiaty od Dyrektora Klubu Muzyki I Literatury we Wrocławiu Pana Ryszarda Sławczyńskiego, kierownika polskiego zespołu „Wspólna Wędrówka” z Mińska Mariny Towarnickiej, solistki polskiego zespołu „Kresowiacy” z Lidy Grażyny Komińcz.
Co Panią łączy z Kresami?
Mój pradziadek Michał Łukaszewicz był zesłany na Syberię za udział w powstaniu styczniowym. Mama pochodzi z Polesia, dziadkowie mieszkali w Pińsku, potem w Prużanie, mama chodziła tam do gimnazjum. Brat mamy kierował szkołą w Kobryniu, potem w Twierdzy Brzeskiej. Ojciec urodził się w Kijowie. Przez całe życie mama miała wielki sentyment do Kresów. Pamiętam, jak śpiewała swoją ulubioną piosenkę – „Polesia czar”.
Jak powstał pomysł Festiwali Kultury Kresowej?
W 1996 roku moja koleżanka po raz pierwszy była w Lidzie, na Światowym Zjeździe Lidzian, tam była ulokowana u rodziny Kominczów i dowiedziała się, że mają tam zespół o nazwie „Kresowiacy”, są założycielami. Opowiadała, że to są bardzo patriotycznie usposobieni ludzie, ojciec Anny Komincz przez wiele lat był organistą w Farze Lidzkiej i po wkroczeniu Sowietów do Lidy przechowywał w kościele polskie przedwojenne sztandary, gimnazjalne, cechów kupieckich i inne. Widziałam te sztandary później, jak już byłam u Kominczów. Ta koleżanka powiedziała, że warto zaprosić ten zespół do Wrocławia.
Czy Pani kiedyś wcześniej organizowała występy artystów?
Nigdy się tym przedtem nie zajmowałam. Już się skończyła dla mnie aktywność w Solidarności, nie tak aktywnie uczestniczyła w pielgrzymkach, więc postanowiłam, że warto tym się zająć. Nie miałam wprawy, ale od czegoś trzeba zacząć – nie święci garnki lepią. W 1996 zorganizowaliśmy koncerty zespołu. Żadnych pieniędzy nie mieliśmy, koncerty odbywały się w kościołach, moje przyjaciółki mi pomagały. Potem zapraszaliśmy zespoły z Białorusi i Ukrainy – „Legenda” z Baru, „Głos znad Niemna” z Grodna. Podczas koncertów charytatywnych w Sycowie zobaczyłam wspaniały zespół taneczny z Mołodeczna – „Białe Skrzydła” – i zaprosiłam do Wrocławia. Siedem razy dzieci z Kresów gościły u nas, występując, a potem odpoczywając w miejscowości Szklarska Poręba. Pisałam do różnych instytucji we Wrocławiu załatwiając dzieciom z Białorusi darmowe zwiedzanie Panoramy Racławickiej, ZOO. Do 2009 roku nie mieliśmy żadnych pieniędzy z zewnątrz, jednak dużo ludzi pomagało nam w organizacji Festiwalu nieodpłatnie.
Dlaczego Pani zajmowała się Festiwalem Kultury Kresowej?
Uważam, że jeśli komuś coś dajesz, pomagasz ludziom, to otrzymujesz radość. To chrześcijańskie podejście. A z drugiej strony to bardzo inspiruje.
Marta Tyszkiewicz z Wrocławia