28 czerwca, w dniu otwarcia w Białymstoku Centrum Pomocy Polakom z Białorusi zadaliśmy kilka pytań Agnieszce Romaszewskiej-Guzy, dyrektor Telewizji Biełsat, Damie Zaufania ZPB od 2005 roku. Rozmowa dotyczyła więzionej od ponad 100 dni w białoruskim więzieniu w Żodzinie Andżeliki Borys. Agnieszka Romaszewska nie posiadała jeszcze potwierdzonych informacji o pogarszającym się stanie zdrowia prezes Związku Polaków na Białorusi, a także o tym, że Andżelika Borys ostatecznie się zgodziła na opuszczenie więzienia i deportację do Polski.
Znadniemna.pl: Pani dyrektor, kiedy i w jakich okolicznościach poznała Pani Andżelikę Borys?
Agnieszka Romaszewska-Guzy: Akurat był zajmowany Dom Polski w Grodnie w 2005 roku. To był etap przejściowy. Kiedy weszłam, trwało jakieś przejmowanie czegoś, Andżelika z kimś wykłócała się, nie pamiętam z kim, bo wtedy nikogo jeszcze nie znałam. Przyjechałam prosto z granicy i nawet nie miałam jeszcze akredytacji. Andżelika, która z kimś się o coś awanturuje – tak zapamiętałam moment, w którym zobaczyłam ją po raz pierwszy. Tegoż dnia wyjechałam na krótko do Białegostoku, aby przekazać nakręcony materiał. Zrobienie tego przez Internet było jeszcze wówczas niemożliwe. Kiedy wróciłam do Grodna, to Dom Polski był już zajęty przez OMON i byłego prezesa Tadeusza Kruczkowskiego. Od tego momentu spotykałam się z Andżeliką już tylko w jej mieszkaniu przy Szosie Jeziorskiej.
Czy wówczas, gdy poznała Pani Andżelikę, miała Pani odczucie, że jest to postać bohaterska, doświadczona działaczka, która wie, co robi i do czego dąży?
– Powiem tak: Andżelika bardzo szybko się uczyła. Była wtedy bardzo niedoświadczona. Miałam takie poczucie, że wszelką wiedzę ze mnie wysysa. Chodzi o wiedzę nie tyle teoretyczną, co praktyczną, dotyczącą zachowania w sytuacjach ekstremalnych. W związku z jej pragnieniem tej wiedzy, czułam się potrzebna. Doświadczona w tych sprawach to ona na pewno wtedy nie była, wydawała się bardzo świeża. Nie była to żadna posągowa osoba, po prostu zwykła fajna dziewczyna. Bardzo często u niej bywałam, bo przez pewien czas mieszkałam w Grodnie, jako korespondentka i wieczorami nie miałam, co robić, to chodziłam do niej. Ona męża nie miała, ja byłam sama, więc często do niej wpadałam, żeby posiedzieć, pogadać. Nie miałam wrażenia, że spotykam się z jakąś postacią bohaterską. Jedyne, co o niej ówczesnej mogę na pewno powiedzieć, że była osobą szybko się uczącą, szybko chłonącą wiedzę, zwłaszcza praktyczną. Potem były ponad 15 lat znajomości i teraz mogę powiedzieć, że znam Andżelikę bardzo dobrze.
Ale wtedy, to ona wymyśliła, żeby nadać godność Damy Zaufania ZPB właśnie Agnieszce Romaszewskiej. Jak Pani czuje się z tą godnością?
– Dla mnie było to jedną z największych przyjemności i zaszczytów! Zupełnie szczerze to mówię. Zawsze się starałam jak najmocniej nagłaśniać wydarzenia, które odbywały się wokół Związku Polaków, bardzo to wszystko przeżywałam. Wówczas zakończyło się to tym, że na dziesięć lat władze wyrzuciły mnie z Białorusi, deportując z kraju. Ale mimo przykrości spotkał mnie ten gest przyjaźni, który bardzo sobie cenię. Muszę powiedzieć, że do dzisiaj cała nasza trójka, czyli – ja oraz dwóch Mężów Zaufania – Robert Tyszkiewicz i Michał Dworczyk – mimo tego, że działamy na kompletnie różnych płaszczyznach – ktoś jest wysoko w rządzie, ktoś w opozycji, jak najgłębszej… A jednak wciąż wszyscy utrzymujemy kontakt, mając świadomość, że wtedy w 2005 roku wyróżniono nas tym zaufaniem. Utrzymujemy kontakt i dogadujemy się w kwestii Polaków na Białorusi nawet wówczas, kiedy wszyscy gryzą się między sobą.
Według Roberta Tyszkiewicza nadanie godności Damy Zaufania Pani, a Mężów Zaufania jemu oraz Michałowu Dworczykowi, było niezwykle mądrym ruchem, wykonanym przez wówczas niedoświadczoną przecież liderkę ZPB Andżelikę Borys.
– Ależ oczywiście, że był to pomysł wręcz genialny, bo ta decyzja wciąż powoduje, że działamy ponad podziałami, mimo rozmaitych przeciwności i konfliktów politycznych, światopoglądowych i innych, które zdarzają się między środowiskami, które reprezentujemy. To jest w ogóle cud! Ale tak rzeczywiście jest.
Obecnie Polacy na Białorusi przeżywają chyba najcięższy w historii ZPB okres. Andżelika Borys i Andrzej Poczobut przebywają w więzieniu, a ich zdrowie oraz życie są zagrożone. Tym nie mniej obaj odmawiają ratowania ich poprzez deportowanie z Białorusi do Polski.
– Nie wiem do końca, jak to wygląda w przypadku Andżeliki. Czy rzeczywiście nie przyjęła tej możliwości ratunku? Nie wiadomo do końca, jaki jest stan jej zdrowia, bo nie ma na ten temat żadnej oficjalnej informacji. W przypadku Andrzeja, to wiemy, że zachorował na Covid, że ma chore serce, bo jego żona o tym informuje…
Czy odpowiedź odmowna na propozycję deportacji do Polski była ze strony Andrzeja i Andżeliki, gdyby potwierdziło się, że ona również odmówiła, czy to była z ich strony decyzja słuszna?
– Bardzo trudno powiedzieć… Bardzo trudno…
Czy warto, żeby płacili cenę zdrowia, nie daj Boże życia, za stanie się symbolami współczesnej martyrologii Polaków na Białorusi? Może jednak, gdyby znaleźli się na wolności w Polsce, to byłoby to mniej demoralizujące dla zastraszonej i prześladowanej społeczności polskiej na samej Białorusi?
– No tak, ale gdyby wyjechali do Polski to, czym by pomogli polskiej społeczności? Bo tak jak oni, za chwilę wszyscy wyjechaliby do Polski. Czyli, jak by na sytuację nie spojrzeć, to każde rozwiązanie jest złe. Na tym polega obrzydliwość tej sytuacji, którą stworzył reżim Łukaszenki. To jest obrzydliwość tego reżimu, który stosuje terror. Oni, siedzący w tym więzieniu, są bezprawni, a reżim demonstruje, że może z każdym zrobić wszystko, jeśli ktoś piśnie. Ale gdyby wyjechali to, jaki dali by przykład? Że można wyjechać? No to wtedy wszyscy by mogli wyjechać. Uczciwie mówiąc, moim zdaniem, jest to sytuacja bez wyjścia. Poza tym, że wyjściem jest, aby ten obrzydliwy reżim jednak się skończył.
Rozmawiał Andrzej Pisalnik
Znadniemna.pl, na zdjęciu: Agnieszka Romaszewska i Andżelika Borys