Jest to jedna z najbardziej znanych stacji kolejowych przy byłej miedzy polsko-sowieckiej, która istniała w latach 1921 – 1939. Przez nią jechali nieliczni, wydelegowani do Europy, obywatele sowieccy i, kierujący się na Wschód pasażerowie z Zachodu. Nawet teraz, po prawie 80. latach od momentu zajęcia przez ZSRR polskich kresów wschodnich i przyłączenia ich do państwa sowieckiego, w tej miejscowości bez trudu odnajdują się ślady „granicy ryskiej”.
W marcu 1921 roku terytorium współczesnej Białorusi było podzielone między bolszewicką Rosją i Drugą Rzeczypospolitą. Od początku lat 1920. stacje Stołpce, Kołosowo, Niegorełoje stały się głównymi punktami tranzytowymi między „pierwszą republiką chłopów pracujących” i „pańską” Polską.
Przy tym tu nie tylko wysiadali, czy wsiadali pasażerowie. Częstym zjawiskiem była wymiana szpiegów, więźniów politycznych. Właśnie tu w 1933 roku odbyła się przykra wymiana Bronisława Taraszkiewicza na Franciszka Olechnowicza. Ten ostatni napisze później: „On z więzienia pójdzie tam, gdzie cała ogromna kraina – to jedno wielkie więzienie, gdzie myśł ludzka jest ściśnięta obcęgami sowieckiego absurdu, gdzie nie tylko robić i mówić, lecz także myśleć i oddychać należy wedle jednego, wszystkich obowiązującego, szablonu. On pójdzie do kraju białego niewolnictwa, głodu, biedy, ludożerstwa, a ja – kieruje się na Zachód, do „kapitalistycznych” gospodarstw, gdzie w każdym bądź razie będę spał spokojnie, wiedząc, że w nocy goście z GPU nie zapukają do mnie”. Kołosowo było pierwszą stacją polską także dla repatriantów z ZSRR, którzy zdecydowali się do opuszczenia Sowdepii i wyjazdu do Drugiej Rzeczypospolitej.
Wszystko to odbywało się na oczach miejscowych mieszkańców. W Kołosowie mieszka 88-letnia Stepanida Jausiejczyk, która całe życie spędziła „na granicy dwóch cywilizacji”. – Pamiętam i polską strażnicę i koszary. Sprzedawaliśmy pogranicznikom jagody. Zbieraliśmy je tuż przy granicy, zabierając ze sobą paszporty, bo polscy żołnierze nas legitymowali. KOP-iści organizowali obiady dla dzieci z rodzin wielodzietnych – wspomina kobieta.
Chłopi miejscowi pracowali na pana. Nazywał się Jan Krupski. Od niego ojciec Stepanidy otrzymał 14 hektarów ziemi. Początek lat 1930. był bardzo trudny dla wschodnich kresów Polski. Klęska urodzaju, problemy w gospodarce kraju spowodowały deficyt żywności. – Wtedy w Polsce było ciężko, ale ludzie nie umierali jak w Związku Radzieckim. Pan pomagał, kiedy żytem, kiedy ziemniakami. Potem odpracowywaliśmy to u niego. Ale nawet wtedy płacił nam po złotówce. A złotówka wówczas była droga, nie to co dzisiejszy pieniądz – kontynuuje moja rozmówczyni. – Oczywiście Białorusini mieli problem ze znalezieniem dobrej pracy. Na wysokie stanowiska brali Polaków. Nam pozwalano pracować tylko na roli. Niełatwo też było otrzymać wykształcenie. Ale jakoś żyliśmy, pracowaliśmy – mówi pani Stepanida.
Wspominając o tym, jak Białorusini próbowali chodzić przez „granicę ryską”, mieszkanka Kołosowa zauważa: – Pewnego razu kilku młodych chłopaków uciekło „do Rosji”. Skarżyli się, że nie mają gdzie się uczyć, a tam, w BSRR jest wolność. Potem ślad po nich zaginął. Okazało się, że wszyscy otrzymali po 25 lat łagrów za szpiegostwo. Ich matka potem, gdy przyszła Armia Czerwona, pytała się żołnierzy, czy nie widzieli jej synów. A kto tam co widział. Po wojnie tylko jeden z nich wrócił i opowiedział, że był na Syberii. Od Sowietów uciekali ludzie do Polski. Przed wojną, w 1939 roku zapukał do naszego domu człowiek. Okazało się, że uciekł z BSRR i potajemnie przekroczył granicę. Mój tata się przestraszył i nie chciał go wpuścić. A ten tylko prosił o jakieś jedzenie. Zdziwiliśmy się wtedy. Uważano, że na wschodzie żyje się dobrze, ale on rzekł do nas: „Tam nie ma ani Boga, ani chleba”. Coś daliśmy mu i on poszedł sobie.
„Marsz wyzwoleńczy” Armii Czerwonej na Białoruś Zachodnią Stepanida Jausiejczyk opisuje tak: – Polskich pograniczników tu było niewiele. 15-18 osób. Strzegli granicy, wychodząc na jej patrolowanie po 2-3 osoby. Na granicy był zaorany pas. Dużo drutu, słupów. A 17 września 1939 roku przybyli tu bolszewicy.
Miałam 14 lat, ale pamiętam, jak Polacy, pogranicznicy dzień wcześniej biegali i przez lornety obserwowali co się dzieje po tamtej stronie. A tam widać już było sowieckie maszyny bojowe, wojsko. Bolszewicy szykowali się do wymarszu na Zachodnią Białoruś. Na pogranicznej wieży po stronie polskiej znajdował się pogranicznik. On się pytał bolszewików, co u nich się dzieje. Odpowiadali mu, że „Stalin dogadał się z polskim rządem i Armia Czerwona szykuje się wyruszyć na pomoc Polsce”. 17 września tego KOP-istę na wieży zabili i zakopali obok torów kolejowych. Z rana zaczęła się strzelanina, po czym polscy pogranicznicy się rozbiegli.
Kiedy Sowieci już przyszli , we wrześniu 1939 roku, to w pomieszczeniu byłej polskiej strażnicy zamieszkali więźniowie, którzy remontowali drogę. Tych ludzi przypędzono ze wschodu. – Nas jakby „wyzwolili”, ale granica pozostała i do BSRR nas bez przepustki nie wpuszczano. Mama miała w BSRR siostrę stryjeczną, no to mamy do niej przez granicę nie przepuszczono. Ojca pewnego razu, chyba w roku 1940, wysłali na roboty do Negorełoja. On, kiedy wrócił stamtąd, to powiedział, że u Sowietów ludzie żyją bardzo ubogo, a przecież wówczas już też należeliśmy do Sowietów, jednak przeżyliśmy tylko dzięki zapasom, które zrobili „za polskich czasów”. Do kołchozu zabrano nam i krowę, i koni, i musieliśmy pracować za „kreseczki- dni pracy” (w latach 1930-1966 w kołchozach sowieckich kołchoźnicy nie otrzymywali wypłaty pieniędzmi, każdy odpracowany dzień odnotowywano, stawiając kreseczkę w księdze i, w zależności od liczby kresek, wydawano część wyprodukowanej w kołchozie produkcji. Jeśli rok był nieurodzajny, kołchoźnik za swoją pracę mógł nie dostać niczego – red.). A pana Krupskiego i jego rodzinę wywieźli na Wschód – opowiada Stepanida Jausiejczyk
Nowa wojna nie zmusiła jednak na siebie czekać. Już w czerwcu 1941 roku Trzecia Rzesza zaatakowała byłego sojusznika – Związek Sowiecki. Front szybko dotarł do „granicy ryskiej”. – Niemcy, gdy przyszli, to przypędzili sowieckich jeńców i rozkazali, żeby ci rozbierali radziecką i polską strażnice. Nam miejscowym wytłumaczyli potem, iż robi się to, żeby partyzanci nie skorzystali z tych budynków. Polskie słupy pograniczne pozdejmowali jeszcze bolszewicy, a sowieckie stały tu prawie dwa lata po wrześniu 1939 roku. Zostały zniszczone już przez Niemców – wspomina straszne czasy mieszkanka Kołosowa.
Posłuchawszy tej ciekawej opowieści kierujemy się na byłą „granicę ryską”, która biegła po dawnym „Trakcie Katarzyny”. Gdy trafiasz na to terytorium w oczy od razu rzuca się duża ilość pagórków. Infrastruktura pogranicza, groby, okopy – to wszystko są ślady niełatwej historii Kołosowa.
Przy torach kolejowych widoczne jest podmurze sowieckiej strażnicy. Obok niego znajdowała się brama z napisem „Witamy robotników Zachodu”. Jeszcze niedawno obok tego miejsca można było zobaczyć fundamenty słupów pogranicznych, jednak dzisiaj zostały już one zniszczone.
Trochę dalej od strażnicy sowieckiej dostrzegamy podmurze strażnicy polskiej.
Po niegdyś potężnym i wielkim gmachu pozostało zaledwie kilka masywnych płyt. Obok strażnicy leży dużo zerdzewiałego drutu. Kiedyś wisiał na polskich umocowaniach granicznych, jednak potem został zdjęty i składowany tu, pozostając do dzisiaj milczącym świadkiem wydarzeń XX stulecia.
Ihar Mielnikau, „Prawda Historyczna”
http://www.istpravda.ru/bel/excursions/4254/
janusz / 1 stycznia, 2020
ale wiemy z historii ze ta granica pierwszej rzeczypospolitej byla jeszcze dalej na wschod bo minsk nalezal wtedy do rzeczypospolitej
/
Stary człowiek / 6 października, 2024
tak,ale to czasy przedrozbiorowe……..a „granica ryska” to już czasy II Rzeczpospolitej;ustalona po wojnie polsko-bolszewickiej napodstawie pokoju zawartego w Rydze
/
Hubert / 16 sierpnia, 2020
„Tam nie ma ani Boga ani chleba” – te słowa musiał wypowiedzieć prosty człowiek, ale lepiej od miliona mądrych zdań pokazują one czym była stalinowska Rosja …
Moi przodkowie ze strony ojca mieszkali na Kresach – na Wołyniu. Rodzice mojej babci w lutym 1940 r. zostali wysiedleni do archangielskiej obłasti na dalekiej północy Rosji, bo pradziadek był leśniczym u Janusza Radziwiłła w Ołyce. Obydwoje moi pradziadkowie nie przeżyli nawet jednej zimy na tamtej „nieludzkiej ziemi”. Zginęli tylko dlatego, że byli POLAKAMI …
/