Zamieszczamy niezwykle ciepłe wspomnienie o naszej autorce, śp. Alle Niewierowicz, nadesłane przez jej koleżankę, naszą mińską korespondentkę Polinę Juckiewicz.
Kto wie, jakie puste jest niebo na miejscu wieży upadłej
Ktoś powiedział, że każdy człowiek to cały świat. Niepowtarzalny, nie podobny do innych i dlatego tak niezwykle cenny. Gdy umiera człowiek, umiera cały świat.
27 czerwca w Mińsku zmarła Ałła Niewierowicz, wieloletnia dziennikarka mediów ZPB, fotoreporter, prawdziwa Polka. Jej świat zawsze był otwarty dla każdego. Ona tak lubiła życie i chętnie dzieliła się nim. Dla mnie Ałła była płomykiem, jasnym i ciepłym, który przyciąga i nie daje rozczarować się w życiu. Zawsze z uśmiechem, z dobrym słowem. I zawsze z kamerą.
Twórczość była dla niej bardzo ważna. Dziś szukałam w swoim komputerze zdjęć z Ałłą. Nie jest ich dużo, bo nie bardzo lubiła siebie na zdjęciach. I na tych, które mam, ona jest z kamerą. Zawsze. Czasem nawet spała z kamerą w rękach, podczas różnych wyjazdów kulturalnych, których było tak dużo w tych latach, że wszystkie nawet wymienić trudno. Każde wydarzenie w życiu Polaków na Białorusi, Kościoła Katolickiego można odnaleźć na jej zdjęciach. Żeby zrobić dobre zdjęcie, mogła długo szukać miejsca i odnaleźć takie, skąd było widać duszę wydarzenia i ludzi, biorących w nim udział.
Nikt nie robił takich zdjęć Mszy świętej. I każda była inna. Bo Ałła była osobą bardzo wierzącą. I bardzo kochającą. Kochała swoją rodzinę, córkę Władę, psa i kotów, swój dom i roślinki, kochała ludzi. To widać na jej zdjęciach. W ostatnich czasach robiła dużo portretów, zawsze wyjątkowych, z sercem. Była bardzo lekka, mogła szybko zebrać się i na zaproszenie pojechać blisko czy daleko. Nie pytała o warunki, brała ze sobą ulubioną kawę i czekoladę, i wsiadała do autobusu. Tak pojechałyśmy z nią przez Warszawę, Kraków, Łagiewniki i Zakopane na Podhale razem z chórami polonijnymi, na kurs dziennikarski do Lublina, gdzie uznano ją za najlepszego fotoreportera polonijnego.
Fotografia była jej pasją, ale oprócz zdjęć pozostało po niej dużo reportaży w języku białoruskim i polskim dla strony internetowej catholic.by, dla „Głosu znad Niemna na uchodźstwie” i ”Magazynu Polskiego na uchodźstwie”, gazety „Głos Duszy”, magazynu „Ave Maria”.
Pamiętam nasze niespodziewane spotkanie nad morzem Bałtyckim w Gdańsku: ona przyjechała na godzinę odpocząć razem z zespołem tanecznym jako korespondent, ja – zobaczyć po raz pierwszy Bałtyk. Też miałam tylko parę godzin. Często wspominam ten czas na plaży, nasze rozmowy, bo w Mińsku zawsze brakowało nam na takie rozmowy czasu. Teraz morze i piasek kojarzą się mi z Ałłą, z jej uśmiechem. Nie wiem, jak żyć dalej bez tego uśmiechu. Jej śmierć przyszła tak szybko, tak nagle, że nie mogę w nią uwierzyć. Na moim stole leży notatka: „Zadzwonić do Ałły!!!”. A dzwonić już nie ma, do kogo. Pustka. Zobaczyłam w komórce kontakt Niewierowicz i rozpłakałam się. Dlaczego ona, dlaczego tak wcześnie, dlaczego nie zadzwoniłam do niej? Nie ma odpowiedzi. Tak chciał Bóg.
Ona często pracowała nieodpłatnie, za „Bóg zapłać!”. Nigdy nie narzekała, podtrzymywała innych, szukała radości nawet w smutku. I kochała. A my „kochamy wciąż za mało i stale za późno”, jak pisał ks. Jan Twardowski. Dlatego błagam: „Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą”. Bo to jest gorzka prawda.
Polina Juckiewicz z Mińska