W 75. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego proponujemy Państwu niezwykle wzruszającą historię, świadczącą o tym, że nawet w warunkach całkowitego upodlenia przez totalitarną władzę, człowiek potrafi pozostać człowiekiem.
Historię swojego dziadka Sergieja Szarowa opowiedział w języku rosyjskim na portalu Novayapolsha.pl jego wnuk Sergiej Szarow-Delone. Przetłumaczyliśmy ten tekst na język polski specjalnie dla Was Szanowni Czytelnicy:
Mój dziadek prawie niczego nie opowiadał o wojnie. Ale 30 lat po jego śmierci w naszym domu pojawił się Polak, który opowiedział o tym jak zapoznał się z moim dziadkiem w sierpniu 1944 roku.
Mój dziadek, Sergiej Aleksandrowicz Szarow, na cześć którego nazwano mnie, przeszedł obydwie wojny światowe – pierwszą jako zwykły żołnierz, drugą jako oficer. Podobnie jak większość rzeczywiście walczących na wojnie, opowiadać o niej nie lubił i mówił bardzo niewiele. Jedyne, o czym zawsze wiedziała rodzina, to miejsca, w których się dziadek znajdował. Odchodząc na front latem 1941 roku on zebrał rodzinę – żonę i dwóch synów, chłopaków w wieku ośmiu i dwunastu lat – w pokoiku na ulicy Kalajewskiej i powiedział: „Wiadomo, żadnego listu, w którym napiszę o tym, gdzie się znajduję, NKWD nie przepuści. Ale uważam, że powinniście wiedzieć, gdzie walczę. Dlatego pierwsze litery pierwszej, szóstej, dziewiątej i tak dalej linijek moich listów, przeczytane pionowo, wskażą wam miejsce, w którym jestem”. Po tych słowach, już w drzwiach obrócił się do synów i dodał: „Chłopaki, jeśli się wygadacie, to nigdy więcej mnie nie zobaczycie”. Dziadek, na pewno, zdawał sobie sprawę, jakich synów wychował, gdyż z wojny wrócił.
Z jego listów rodzina zawsze wiedziała, gdzie walczył, również o tym, że dosyć długo jego jednostka stacjonowała na Pradze, przedmieściu Warszawy – na prawym brzegu Wisły, naprzeciwko Starego Miasta. Po śmierci dziadka w 1961 roku, oprócz tych listów, nielicznych wojennych zdjęć, odznaczeń i pamięci o jego rzadkich, nawet nie opowieściach, a raczej przypadkowo „rzuconych” zdaniach, niczego od jego udziału w wojnie nam nie pozostało.
Zdarzyło się to na początku lat 90., dokładniej sobie nie przypomnę. Wpadłem do rodziców, i w tym momencie zadzwonił telefon, stojący na korytarzu, podniosłem słuchawkę i usłyszałem niemłody głos z zauważalnym akcentem: „Dzień dobry! Mogę prosić do telefonu Sergieja Aleksandrowicza Szarowa?” – „To jestem ja, słucham pana…” Po tamtej stronie zapadła niedługa pauza, po której rozmówca zapytał: „Czy mogę rozmawiać z kimś ze starszych?” – wtedy oddałem słuchawkę ojcowi.
Następnego dnia gościliśmy w domu Polaka, który był w wieku mojego ojca. W czasie wojny on z matką i bratem mieszkał na polskiej Pradze – przedmieściu Warszawy, później włączonym w granice miasta. Ojciec naszego gościa poszedł na wojnę we wrześniu 1939 roku i rodzina o jego losie niczego nie wiedziała (już po wojnie dowiedzieli się, że zginął w jednym z pierwszych stoczonych bojów).
Kiedy front zbliżył się do Wisły, w jego domu zakwaterowano mojego dziadka Sergieja. Matka i jej synowie, żyli, rzecz jasna, w biedzie, i dziadek jakoś się nimi zaopiekował: coś naprawił w domu, który pozostał bez rąk gospodarza, zdobył opał do pieca, ale przede wszystkim – zaczął oddawać rodzinie swoją oficerską rację żywnościową, chodząc na posiłki do żołnierzy.
Trwało Powstanie Warszawskie. Sowieckie dowództwo nie tylko odmówiło wsparcia Polakom, którzy walczyli tuż obok, lecz także zakazało samolotom sojuszników -przedzierającym się przez ogień niemieckich dział przeciwlotniczych, żeby zrzucić powstańcom żywność, broń i amunicję – odlatywać za linię frontu armii sowieckiej. Sprawiało to, że sojusznicy nie mogli tankować swoje samoloty na sowieckich lotniskach polowych i musieli lecieć po paliwo do Szwecji. Przyczyną takiego zachowywania się sowieckiego dowództwa, było to, że powstanie w Warszawie uważano za „niepoprawne”: zostało ono wzniecone przez Armię Krajową i gdyby powstańcy zwyciężyli – władze w Moskwie musiałyby się liczyć z obecnością niepodległej Polski.
A więc ten niemłody już Polak, niespodziewanie drżącym głosem opowiadał, jak dziadek Sergiej – przystojny, wielki, spokojny, już w wieku (miał wówczas 50 lat), nigdy nie przeklinający, i nie podnoszący głosu na swoich żołnierzy – siedział na ganku, szlochał, nie kryjąc łez, klął bezbożnie i przeklinał najpodlejszymi obelgami sowiecką władzę za to, że ta odmówiła pomocy ginącej Warszawie. On płakał i przeklinał od bezsilności i niemożliwości cokolwiek zmienić… W tym momencie było mu zupełnie obojętnie, że ktoś może go usłyszeć i donieść „gdzie trzeba”.
Ten Polak, jak się okazało, przyjechał do Rosji z jednym zamiarem: odnaleźć dziadka Sergieja, albo jego rodzinę, żeby opowiedzieć powyższą historię. Wszystko co miał z namiarów na nas to były koperty listów do dziadka z adresem nadawcy: Moskwa, ul. Kalajewska, 25, budynek 2. Dom, który znajdował się pod tym adresem był stary i chwiejny, więc został zburzony jeszcze w 1960 roku, ale ten człowiek zdołał nas odnaleźć. Zrobił to tylko po to, aby powiedzieć „dziękuję” za gniew, łzy i rozpacz mojego dziadka.
Po tym jak wykonał swój zamiar mój, prawie nie pijący, ojciec wyjął butelkę wódki i my, wypijając po „setce” w milczeniu, usiedli i długo jeszcze milczeli, po czym wyjęliśmy zdjęcia i odznaczenia wojenne dziadka. A potem rozmawialiśmy o życiu, które mogłoby być zupełnie inne, gdyby Powstańcy Warszawscy zwyciężyli, a nie zostali zdradzeni przez sowieckich polityków.
Znadniemna.pl za Sergiej Szarow-Delone dla Novayapolsha.pl
Zbigniew Świło / 2 sierpnia, 2019
Nie mogli nic zrobić
/