Kolędująca co roku rodzina Pospieszalskich, będąca jedną z najbardziej znanych rodzin muzycznych w Polsce, w te święta po raz pierwszy włączyła w swoją trasę koncertową Białoruś.
Dwa koncerty w Mińsku i Grodnie, zagrane w ramach tegorocznej trasy międzynarodowej zespołu Pospieszalskich, zebrały tłumy. Koncert w stołecznej Archikatedrze im. Najświętszej Maryi Panny odwiedził osobiście zwierzchnik Kościoła Katolickiego na Białorusi ksiądz arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz.
Przed mińskim koncertem z liderem zespołu Janem Pospieszalskim porozmawiała nasza korespondent.
Pan nie jest na Białorusi po raz pierwszy?
– Nie jestem. Moja przygoda z Białorusią zaczęła się wiele lat temu, a było tak, że zadzwonił do mnie jakiś ksiądz, mówiący po polsku ze wschodnim akcentem, szukał perkusji. Potem ten ksiądz pojawił się u mnie na urodzinach, które mam 29 stycznia. Był bardzo bezpośredni – miał sandały, włożone na bosą nogę i oznajmił, że odnawia parafię w Iwieńcu na Białorusi, że ma w parafii zespół, z którym chce grać w stylu bigbitowym.
Szczerze przyznam, że kiedy to powiedział, to się trochę przestraszyłem. Odparłem, że przecież w kościele podczas Mszy św. pięknie się śpiewa chóralnie na cztery głosy. Ojciec Lech, a był to ojciec Lech Bachanek, urodzony w Chełmie franciszkanin z Iwieńca, poprosił, abym zebrał muzyków, przyjechał do Iwieńca i nauczył ich, jak się gra i śpiewa.
Nie potrafiłem odmówić, więc zebrałem grupę ludzi, głownie dziewczyny ze wspólnoty Taizé, swobodnie rozmawiające po polsku i białorusku, i przyjechaliśmy do Iwieńca. Wówczas tamtejszy Dom Polski był jeszcze bezkonfliktowy, zarządzany przez naszą obecną przyjaciółkę Teresę Sobol, która udostępniała nam pomieszczenie do prób i zajęć.
Na spotkanie z nami przybyło około stu ludzi. Kiedy kazałem się przedstawić – wielu niestety uciekło. Pogoda nam wtedy nie dopisała. Przez cały tydzień naszego pobytu kropił deszcz, więc byliśmy skazani na wspólne spędzanie czasu z tymi kto pozostał. Powoli zaczęliśmy uczyć naszych nowych przyjaciół. Większość z nich nie czytała z nut, więc musieliśmy uczyć każdego dźwięku po kolei. Ale wysiłek był wart wyniku, gdyż podczas pierwszego występu nowopowstałego chóru przed iwieniecką publicznością, niektórzy na widowni się popłakali ze wzruszenia. Przez wspólnie spędzony przy zajęciach muzycznych tydzień – bardzo zaprzyjaźniliśmy się ze swoimi uczniami i z iwieniecką społecznością i umówiliśmy się, że muzyczne warsztaty zaczniemy robić cyklicznie. Na nasze pierwsze przyjazdy do Iwieńca robiliśmy zrzutkę po 200-300 złotych, aby opłacić autokar. Jak jechaliśmy pierwszy raz ojciec Lech poprosił, abyśmy przywieźli ze sobą cement i farbę na renowację kościoła. Obładowani tym cementem (po 50 kilogramów na osobę) jechaliśmy.
Potem Polakom w Iwieńcu, a więc także nam, zabrano Dom Polski. Pamiętam jaki dramat przeżywała wówczas Teresa Sobol. Po utracie Domu Polskiego nie mieliśmy się gdzie spotykać, ale na szczęście ojciec Lech, odbudował jakieś większe pomieszczenie – pozostałość z czasów sowieckich.
Warsztaty w Iwieńcu zauważył i wsparł arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz, ojciec Lech dostał jakąś dotację na nie w Polsce, więc zaczęliśmy już podróżować do Iwieńca, nie robiąc zrzutki. W 2012 roku obchodziliśmy 10-lecie Warsztatów Muzycznych w Iwieńcu, na które zjeżdżają się muzycy z parafii katolickich z całej Białorusi. W tym roku znowu się w Iwieńcu spotykamy.
Ale do swojej trasy koncertów z kolędami nie włączaliście wcześniej Białorusi. Dlaczego przyjechaliście w tym roku?
– To za sprawą znajomych. Kiedy dowiedzieli się, że wybieramy się na Litwę – do Trok i Wilna – to powiedzieli, że koniecznie musimy tam jechać przez Białoruś i to z koncertami, bo to przecież po drodze!
Z drugiej strony trasa koncertowa to duże przedsięwzięcie, im jest dłuższa, tym więcej czasu zabiera. Członkowie zespołu to są profesjonalni muzycy, którzy mają swoje zobowiązania zawodowe, więc wyeliminowanie ich z życia zawodowego na miesiąc powinno zostać im, chociaż częściowo zrekompensowane finansowo. W tym roku znalazł się sponsor, który zgodził się nam sfinansować zagraniczną część trasy, a stała się nim polska dyplomacja. Była to w pewnym sensie decyzja polityczna, którą podjął nowy wiceminister Spraw Zagranicznych (odpowiedzialny za kontakty z Polakami za Granicą sekretarz stanu w MSZ RP Jan Dziedziczak – red.). Stwierdził, że dofinansowanie naszych występów układa się w koncepcję wspierania Rodaków poza granicami kraju przez polskie władze.
Jak się czujecie, dając koncerty na Kresach?
– Doskonale! Mieliśmy ciepłe przyjęcie w Grodnie. Z Mińska ruszamy do Trok i Wilna i nie spodziewamy się, że będziemy zawiedzeni.
Czy kresowian nie szokuje niezwykły sposób wykonywania kolęd, jaki prezentujecie?
– Ludzie w Polsce już się do tego przyzwyczaili. Przecież pomysł wykorzystywania instrumentarium kultury masowej nie jest nowy. Dzisiejsi 60-70-latkowie są wychowani na muzyce Rolling Stonesów, a gitara elektryczna w polskiej tradycji weselnej jest może o 20 lat młodsza od akordeonu. Nie sądzę więc, że kogoś szokuje wykorzystanie przez nas szerokiej palety języków muzycznych, choć nie wykluczam, że dla kogoś może być to męczące.
Jak powstaje repertuar zespołu Pospieszalskich?
– Nowych utworów nie piszemy. Pracujemy z naturalnym, wypróbowanym przez tradycję, materiałem kolędowym. Tak się złożyło, że polska kolędowa kultura chrześcijańska jest pod tym względem niezwykle bogata. Nie ma innej kultury, która by miała tak bogatą i różnorodną obrzędowość kolędową.
Myślę, że ten fenomen jest po części wytłumaczalny warunkami pogodowymi. W zimie, przecież ludzie nie pracowali, tylko siedzieli w domach przy piecu czy kominku i śpiewali. Święta Bożego Narodzenia przypadają na okres zimowy, więc to śpiewanie dotyczyło najczęściej Narodzin Pana. Stąd bierze się ta niesamowita ilość kolęd. Mam śpiewniki z 1843 roku i z roku 1910. Między innymi w takich źródłach wynajdujemy kolędy, które wykonujemy podczas koncertów. Często w takiej starej kolędzie wystarczy zmienić jedną nutkę, aby całkowicie odmienić nastrój utworu. Nieraz te kolędy same prowadzą nas od oberka do mazurka, a potem do Chopina i tak dalej…
Większość członków zespołu ma dobre wykształcenie muzyczne, więc potrafimy improwizować z kolędami. Pierwszą płytę namówiła nas nagrać nasza mama jeszcze na początku lat 90. Było to niezwykle drogie, ale miałem znajomego, który został szefem programu telewizyjnego i zaproponował nam zrobić audycję z kolędami, dzięki której mieliśmy możliwość popracować w studio. Tamta audycja, niestety, nie przetrwała. Została nagrana w formacie analogowym i zaginęła po przejściu telewizji na nadawanie cyfrowe.
Czy którąś, z kolęd uważacie za wyjątkową?
– Ze wszystkich, wykonywanych przez nas kolęd, mamy tylko jedną, której tekst został napisany do muzyki. To niezwykła historia, gdyż mieliśmy melodię i wysłano mnie do śp. księdza Jana Twardowskiego ( poeta, wybitny przedstawiciel liryki religijnej – red.) z prośbą aby napisał tekst kolędy. Ksiądz się zgodził, napisał odręcznie refren i jedną zwrotkę, a potem kazał nam poszperać w swoich wierszach, wśród których były także Bożonarodzeniowe. Tak też zrobiliśmy, układając tekst kolędy, którą kończymy większość swoich koncertów. Oto refren, napisany osobiście przez śp. księdza Jana Twardowskiego:
„Kolęda płynie z wysokości, kolęda płynie z wysokości,
Śpiewa na całego z wysokości, śpiewa na całego.
Kolęda płynie z wysokości, kolęda płynie z wysokości,
Śpiewa na całego z wysokości, śpiewa na całego i uczy miłości.”
Tę kolędę zauważyło w swoim czasie wydawnictwo czasopisma „Pani” i zaproponowało nam nagrać z nią płytkę, która by była sprzedawana wraz z czasopismem. Oczywiście chodziło o to, że sprzedawana by była płytka z kolędą autorstwa ks. Jana Twardowskiego. Ale była to dla nas okazją, aby nagrać płytę pt. „Kolędy Pospieszalskich”. Zrobiliśmy to z Anną Marią Jopek i góralami, z których powstał bardzo popularny obecnie zespół Zakopower.
Gazeta z płytką rozeszła się w nakładzie milion egzemplarzy. Za kolędy tradycyjne nie należało nam się honorarium, ale ten jeden tekst autorski musiał być opłacony. Wyszło więc, że księdzu Twardowskiemu należało się 27.000 złotych. W latach 90. za tę kwotę można było nabyć całkiem przyzwoity samochód. Poszedłem do księdza i mówię, że trzeba by było podpisać pokwitowanie i podać numer konta, na które miałoby wpłynąć honorarium, które jemu się należy. Ksiądz nie miał konta, ale zapytał jakie to pieniążki. Powiedziałem, że 27.000 złotych, ale to nie zrobiło na księdzu wrażenia.
Poprosił tylko, abym mu dał posłuchać, jak wyszło. Dałem mu płytkę, ale ksiądz nie miał odtwarzacza. Poszedłem wiec, kupiłem mu boomboxa i puściłem nagranie. Spodobało mu się, a ja pytam: co robić z pieniędzmi? „To oddajcie je komuś” – mówi. Ja na to: ale to 27. 000 złotych! On dalej nie rozumiał, więc napisałem mu te zera na karteczce, a potem pokazałem stojący za oknem samochód i mówię, że ksiądz za te pieniądze może kupić sobie taki sam bądź podobny. Kiedy zrozumiał, jak dużo zarobił to poprosił tylko, aby nie wydawać tych pieniędzy na byle co, że pomyśli, jak lepiej je wydać. Wydanie zarobionej kwoty na słuszną sprawę potraktował jako wyzwanie.
Nasza wspólna z księdzem Twardowskim kolęda żyje już własnym życiem. Widziałem na YouTube, jak śpiewają ją inni. Cieszę się, że mogliśmy ją zaśpiewać także na Białorusi.
„Daj nam Boże wiarę, wiarę zawsze żywą, zdrowie wciąż na święta, dla bliskich cierpliwość” – tymi słowami kolędy autorstwa śp. księdza Jana Twardowskiego zespół rodziny Pospieszalskich pożegnał się z Mińskiem i Białorusią udając się na Litwę, aby zakończyć tegoroczną trasę przy cudownym obrazie Matki Boskiej Ostrobramskiej.
Rozmawiała w Mińsku Ludmiła Burlewicz, foto autorki