Andrzej Chodkiewicz, od pięciu lat – konsul generalny RP w Grodnie, we wrześniu kończy swoją pracę na stanowisku szefa polskiej placówki konsularnej w stolicy polskości na Białorusi. Czego udało się dokonać w ciągu pięciu lat kierowania konsulatem? Jakie wrażenia zabiera ze sobą o miejscowych Polakach, samym Grodnie i Białorusi? Czym powinien być polski konsulat dla miejscowej społeczności? Na te i inne pytania Andrzej Chodkiewicz odpowiedział w wywiadzie pożegnalnym dla naszego portalu i nadającego z Białegostoku Radia Racja.
Jakie były najważniejsze rzeczy, których udało się dokonać w ciągu pięciu lat Pana pracy na placówce w Grodnie?
– Najważniejszą rzeczą była przebudowa konsulatu. Nie powiem, że była to wielka budowa. Ale była ona ważna i dla placówki, i, może powiem przesadnie, nawet dla Polski. Dlaczego? Udało nam się, bowiem stworzyć konsulat, który jest przystosowany do obsługi dużej ilości osób. Znacznie polepszyliśmy warunki pracy konsulów i pracowników miejscowych, którzy pracują przy okienkach wizowych, czy na zapleczu. Myślę, że nasi białoruscy klienci, też czują się tu bardziej komfortowo, niż przedtem. Jedyną rzeczą, o jakiej żałuję, jest to, że nie udało się ukończyć drugiego etapu przebudowy, czyli wykończyć sali kinowej. Takiej sali, w której można by było organizować w bardzo dobrych warunkach spotkania z mieszkańcami Grodna, z Polakami i nie tylko, bo przecież tutaj się odbywały najprzeróżniejsze imprezy. Myślę, że polska placówka powinna mieć pomieszczenia, które pełnią wiele funkcji – są miejscem spotkań, wyświetlania filmów, nawet zorganizowania niedużego koncertu. To jest bardzo ważne, bo na Białorusi polskie placówki zawsze miały kłopoty z uzyskaniem lokali, wynajęciem sal, z możliwością realizacji wielu zadań kulturalnych.
Wiadomo, że od wielu lat władze białoruskie nie dają zgody na zwiększenie liczby konsulów w Konsulacie Generalnym RP w Grodnie. Czy mimo tego udało się zwiększyć ilość wydawanych wiz?
– Udało się. Wobec tego, że władze białoruskie nie pozwalają na zwiększenie liczby konsulów, zmuszeni jesteśmy do pracy tą samą liczebnie grupą konsulów. Ale ta grupa potrafiła podwoić ilość wydawanych wiz. Pięć lat temu wydawano w Grodnie około 60 tysięcy wiz rocznie, a obecnie wydajemy rocznie około 110 – 115 tysięcy wiz. To pokazuje zwiększenie wysiłku ekipy, ale jest to także skutek zmiany organizacji pracy załogi placówki – poprawienia warunków pracy, przemyślenia sposobów organizacji wydawania wiz. W ciągu pięciu lat mieliśmy kilka ciekawych inicjatyw, akceptowanych przez naszą centralę, czyli Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Myślę, chociażby o wizach „na zakupy”, które były pomysłem konsulatu grodzieńskiego i które przyjęły się na Białorusi.
Jedną ze zmian, jaka zaszła w okresie kierowania przez Pana konsulatem, jest elektroniczna rejestracja ankiet wizowych. Budzi ona wiele narzekań. W związku z czym została wprowadzona?
– Elektroniczna rejestracja ankiet wizowych jest zasadą, obowiązującą we wszystkich polskich placówkach konsularnych, ale też we wszystkich placówkach konsularnych państw europejskich. Generalnie jest to bardzo dobry pomysł, pozwalający na to, aby każdy sobie z domu, z pracy, czy kawiarenki internetowej mógł zarejestrować ankietę i otrzymać termin złożenia jej w konsulacie. W przypadku białoruskim pomysł elektronicznej rejestracji się nie powiódł z jednego prostego powodu. Zakłada ona bowiem, że konsulat jest w stanie sprostać oczekiwaniom pod względem liczby wydawanych wiz. Jeśli nie jesteśmy w stanie sprostać tym oczekiwaniom, dlatego że nie mamy odpowiedniej liczby konsulów, to wtedy ta elektroniczna rejestracja staje się swojego rodzaju loterią. Czyli – chętnych na uzyskanie wizy jest więcej, niż możemy zarejestrować i przyjąć do obróbki ankiet wizowych. To jest nasza bolączka, zresztą – bolączka nie tylko konsulatu w Grodnie, lecz wszystkich konsulatów polskich na Białorusi.
Czy widzi Pan wyjście z tej problematycznej sytuacji?
– Moim zdaniem bez dobrej woli władz białoruskich nic się nie zmieni. Nawet jeśli jesienią tego roku otworzymy centra wizowe, to one ułatwią obywatelom Białorusi tylko jedną rzecz – pozwolą na złożenie dokumentów, zwłaszcza odcisków palców, potrzebnych do uzyskania wizy schengeńskiej, bliżej swojego miejsca zamieszkania. Jeżeli otworzymy, na przykład, centrum w Lidzie, to mieszkańcy Lidy, wschodniej części obwodu grodzieńskiego będą mogli tam złożyć ankiety i odciski palców. Nie będą musieli jechać dodatkowych stu kilometrów do Grodna. Ale to nie będzie oznaczało, że zwiększymy ilość wydawanych wiz. W najbliższym czasie tego problemu, chyba jednak nie da się rozwiązać.
23 czerwca Komisja Unii Europejskiej wprowadziła nową procedurę oddawania odcisków palców przewidującą skanowanie na specjalnym urządzeniu wszystkich, posiadanych przez ubiegająca się osobę, palców na dłoniach obu rąk. Czy ta procedura w jakiś sposób obciążyła pracę placówki konsularnej?
– Ta procedura przede wszystkim wydłużyła czas obsługi naszego klienta. Średnio składanie odcisków palców trwa około dwóch minut, a więc oznacza to wydłużenie o dwie minuty procedury złożenia ankiety wizowej, której przejrzenie i sprawdzenie trwa około minuty. Nowa procedura oznacza też wykonanie o wiele więcej czynności już w komputerze konsula, wydającego wizę. To także mniej więcej podwoiło czas potrzebny na wydanie wizy. Na razie nie jestem w stanie powiedzieć, czy wpłynie to w znaczny sposób na zmniejszenie ilości wydawanych wiz. Z doświadczeń innych krajów, które wprowadzały biometrie wcześniej, wiemy, że w pierwszym okresie sprawiało to spadek ilości wydawanych wiz o połowę. Ale później sytuacja stopniowo wracała do normy, bo ludzie nabierali wprawy i klienci już nie denerwowali się przy składaniu odcisków palców.
Pan konsul przybył pięć lat temu na placówkę do Grodna, mając rozeznanie, jeśli chodzi o środowisko miejscowych Polaków i w ogóle Polaków na Białorusi, gdyż przez wiele lat był Pan dyrektorem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” – najważniejszego partnera środowisk polskich na całym świecie. Czy oczekiwania, dotyczące środowiska Polaków na Grodzieńszczyźnie sprawdziły się, kiedy poznał Pan to środowisko bliżej? A może poczuł się Pan rozczarowany?
– To jest trudne pytanie. Kiedy wybierałem się na placówkę do Grodna o aktualnej sytuacji w tutejszym środowisku polskim wiedziałem z przekazów pośrednich, gdyż miałem pięcioletnią przerwie bywania na Białorusi. Ostatnia przed przyjazdem moja wizyta na Białorusi była związana z udziałem w Zjeździe ZPB w 2005 roku. Potem już nie udawało mi się wjechać na Białoruś. A więc ta wiedzę o Białorusi i mieszkających tu Polakach czerpałem przede wszystkim z ustnych przekazów działaczy Związku. Osób, które wówczas podróżowały na Białoruś było mało.
Pozostawali, oczywiście, polscy dyplomaci, z którymi rozmawialiśmy. Po latach trudno mi ocenić, z jakim nastawieniem jechałem do Grodna. Chyba miałem wyobrażenie, że konflikt wokół ZPB w środowisku polskim jest bardzo ostry, że środowisko to jest rzeczywiście mocno podzielone, że istnieją dwa Związki. Po przyjeździe na Białoruś, po pierwszych kontaktach, zrozumiałem, że nie ma dwóch Związków. Bo jednego z nich de facto nie ma. Prorządowy Związek, wówczas pod kierownictwem Stanisława Siemaszki, po prostu nie istniał. Wydawał wprawdzie gazetę, ale znalezienie członków tego Związku rodziło pewne problemy. To pokazało, że mamy do czynienia z sytuacją, w której organizacja społeczna, która istnieje formalnie w świetle prawa białoruskiego – nie działa, natomiast organizacja, formalnie nieistniejąca, działa, mimo ograniczonych możliwości. Było wyraźnie widać, że ludzie w terenie darzą Związek Polaków szacunkiem, że jest to twór, z którym identyfikuje się bardzo wiele osób. Ma się poczucie, że Związek Polaków, działający od końca lat 80. minionego stulecia, jest odbierany przez wielu ludzi, jako coś własnego, coś, co społeczność polska stworzyła sama i co się darzy szacunkiem, jako własny polski twór, którego działalność jest niestety ograniczona. Wiele osób chciało działać w tej organizacji, część się bała, ale, generalnie rzecz biorąc, było poczucie istnienia w środowisku polskim autorytetu Związku i potrzeby takiego suwerennego polskiego Związku. Czy Związek – tzw. nielegalny, czyli Związek pod kierownictwem Andżeliki Borys, Anżeliki Orechwo i teraz Mieczysława Jaśkiewicza, sprostał oczekiwaniom polskiej społeczności na Białorusi? Trudno jest mi to ocenić. Na pewno nie na wszystkich polach. Ale przez pięć lat mojej pracy w Grodnie było wyraźnie widać, że ten „nielegalny” i jedyny, tak naprawdę istniejący, Związek robi dużo, żeby być tam gdzie społeczność polska oczekuje pomocy i wsparcia. Myślę tu przede wszystkim o akcji, jeszcze przed moim przyjazdem, w obronie Domu Polskiego w Iwieńcu, a także o późniejszej aktywności, między innymi w zakresie utrzymania polskości w Szkole Polskiej w Grodnie. Widać, że Związek swoim działaniem odpowiada na zapotrzebowania polskiej społeczności. Niestety, nie udały się w pełni działania Związku w zakresie odrodzenia działalność kulturalnej i osiągnięcia jej stanu sprzed kryzysu 2005 roku. To się, niestety, nie udawało, gdyż nie było możliwości zdobycia pomieszczeń, sal. Namiastką działalności kulturalnej z wykorzystaniem normalnej infrastruktury stały się organizowane przez Związek festyny ludowe, odbywające się w plenerze, w gospodarstwach agroturystycznych. Są podczas nich i występy zespołów, i wernisaże malarskie. To pokazuje, że Związek nie chce utracić tego pola działalności.
Wszędzie, także na Białorusi, najpoważniejszym polem walki o utrzymanie polskości jest szkolnictwo. Tu aktywność Związku tradycyjnie była bardzo duża. Zwiększyła się zwłaszcza w okresie dwóch ostatnich lat. Jest w tym duża zasługa Andżeliki Borys, która po przerwie, związaną z rezygnacją z funkcji prezesa, wróciła do spraw oświatowych z dużą aktywnością. Najważniejszym zadaniem w zakresie oświaty – jest utrzymanie dwóch szkół polskich w białoruskim systemie edukacji, czyli szkół w Grodnie i Wołkowysku, które są nie tylko pewnym symbolem, ale rzeczywiście są polskimi szkołami, uczącymi coraz większą liczbę młodych ludzi języka polskiego. Są one symbolem, gdyż Polacy mają przyszłość na tej ziemi, dopóki mają własne szkoły. Dlatego utrzymanie w tych szkołach języka polskiego jest bardzo istotne. Z drugiej strony trzeba stworzyć alternatywny system nauczania języka polskiego, czyli rozwijać szkolnictwo społeczne, które może objąć nauką języka polskiego mniejsze ośrodki. To kierunek działalności, mający duży potencjał, zwłaszcza, że zainteresowanie nauką języka polskiego na Białorusi nie maleje.
Jest jeszcze jedna dziedzina, w której Związek Polaków odniósł sukces, i tu pochwalę pana redaktora, gdyż myślę o działalności informacyjnej. Zmiany, jakie zaszły w okresie ostatnich dwóch lat, przede wszystkim uruchomienie portalu internetowego Znadniemna.pl, to rzecz niezwykle ważna. Przecież bez informacji o tym, co robi Związek, co się dzieje w społeczności polskiej i to informacji, aktualnej, dobrze podanej – Związek by nie miał szans na zdobywanie sympatii w Polsce i na świecie oraz byłby prawie nieobecny w świadomości społeczeństwa białoruskiego. Przecież ludzie na całym świecie, także na Białorusi coraz więcej aktualnej informacji czerpią z Internetu. To, że Związek potrafi się skutecznie promować w globalnej sieci jest niewątpliwym sukcesem pracujących w nim redaktorów.
W imieniu swoim i kolegów dziękuję za komplement i zmieniam temat, choć nie do końca. Otóż, chcę nawiązać do obrazowej wypowiedzi Pana Ambasadora Leszka Szerepki podczas spotkania z Sybirakami, w której zauważył, że nieprzerwanie, także na Białorusi, toczy się wojna o pamięć. Ta konfrontacja odbywa się też w znacznym stopniu w przestrzeni informacyjnej. Czy Polacy na Grodzieńszczyźnie, zdaniem Pana konsula, w tej konfrontacji chociażby remisują? Chodzi mi o odporność Polaków na podejmowane, często nawet na szczeblu państwowym, próby wybielania kart historii radzieckiej, niezwykle tragicznych i dramatycznych dla Narodu Polskiego.
– Trudno jest mi ocenić, jaka jest świadomość historyczna tutejszej społeczności polskiej, bo zbyt mało mam kontaktów z ludźmi, którzy są odbiorcami przesłania, niesionego przez chociażby media Związku Polaków. Nie wiem, w jaki sposób ludzie odbierają to przesłanie. Muszę powiedzieć natomiast, że w okresie ostatnich pięciu lat nasze uczestnictwo w tej wojnie o zachowanie polskiej pamięci narodowej było, niestety, potrzebne. Pierwszy, taki najbardziej prosty przykład uczestniczenia w tej wojnie o pamięć, i tu znowu ukłon pod adresem portalu Znadniemna.pl i gazety „Głos znad Niemna na uchodźstwie”, to prowadzona przez Państwa akcja „Dziadek w polskim mundurze”, czy regularne przypominanie o ważnych polskich rocznicach historycznych. To są rzeczy niezwykle ważne.
Niemniej istotną rzeczą jest popularyzacja historii, zwłaszcza najnowszej, we współpracy z partnerami zarówno w kraju, jak i tu, na Białorusi. Myślę między innymi o zrealizowanym, nie bez udziału ZPB przecież, filmie dokumentalnym o obronie Grodna we wrześniu 1939 roku, jak również organizowanych przy udziale konsulatu spotkaniach z historykami białoruskimi i polskimi, prezentacjach w naszej konsularnej galerii „Na Płocie” różnych wystaw historycznych.
Myślę również, że ważnym obszarem walki o pamięć jest opieka nad polskimi miejscami pamięci, mogiłami i kwaterami wojskowymi. Przez te pięć lat odnawialiśmy wszystko, co się dało i mam wrażenie, że mniej więcej 99 procent miejsc pamięci narodowej nie tylko sam odwiedziłem i znam, ale, że są one w stanie takim, jaki gwarantuje ich przetrwanie na okres, co najmniej, najbliższego ćwierćwiecza. Robimy to właśnie po to, żeby każdy Polak miał możliwość odwołania się do przykładu polskiego pomnika w pobliskiej wiosce, czy do grobów wojskowych, dobrze zachowanych i zabezpieczonych, na pobliskim cmentarzu. Ostatnia „Ostra Brama”( wspólna doroczna akcja nawiedzania grobów i cmentarzy żołnierzy Armii Krajowej, realizowana przez Konsulat Generalny RP w Grodnie i ZPB – red.) pokazała, że te objazdy grobów, przynoszą skutek społeczny, bo w wielu miejscach zastaliśmy mogiły partyzanckie nie tylko uporządkowane, a wręcz wzorowo zadbane, widzieliśmy posadzone kwiaty, odnowione ogrodzenia. To pokazuje, że pamięć, zwłaszcza o bohaterach ostatnich dwóch wojen – wojny polsko-bolszewickiej i II wojny światowej – zaczęła pobudzać oddolną aktywność społeczną. Daj Boże, żeby w następnych latach dalej się ona rozwijała. W wielu miejscach spotykałem ludzi starszych z dziećmi, nawet z małymi, którzy mówili, że przychodzą na groby z wnukami i uczą je, że tu jest polska wojskowa mogiła, którą trzeba opiekować się. To jest niezwykle ważne świadectwo żywej pamięci. Wiem, że jak mnie nie będzie na tej placówce, to następni konsulowie i prezesi Związku będą mieli świadomość tego, jak ważne jest zachowanie polskich miejsc pamięci narodowej i, jak ważne jest dokumentowanie historii. Czasami możemy mieć wrażenie, że Polacy są narodem, który żyje tylko historią, ale z drugiej strony powinniśmy zdawać sobie sprawę, że bez historii nie ukształtujemy świadomości narodowej. Jeśli chcemy zachować świadomość narodową, to jesteśmy skazani na życie historią.
W ostatnich latach w środowiskach polskiej młodzieży jest dostrzegana moda na Żołnierzy Niezłomnych, albo tak zwanych „Wyklętych” przez władzę komunistyczną. Ta moda przerzuciła się także za wschodnią granicę Polski, czyli również na teren współczesnej Białorusi. Czy Pan zaobserwował wśród tutejszej młodzieży tego typu fascynacje?
– Moda na historię, może nie tylko na „Żołnierzy Wyklętych”, ale w ogóle na historię, która rozwinęła się w okresie ostatnich dziesięciu lat w Polsce, czego dowodem są chociażby liczne dodatki historyczne we wszystkich w zasadzie popularnych w Polsce tygodnikach wysokonakładowych, rzeczywiście przyszła tutaj, i stała się częścią życia wielu ludzi. Myślę, przede wszystkim o środowisku młodych ludzi z Lidy, które zorganizowało się nieoczekiwanie dla nas wszystkich. Nie spodziewaliśmy się, że siedemnastolatkowie nagle zaczną opiekować się weteranami wojny, kombatantami AK, będą ich regularnie odwiedzać, składać się na paczki żywnościowe i jeździć po cmentarzach, żeby je porządkować. Mówiąc językiem telewizyjnym – jest to sukces mody na historię.
Lidzkie środowisko patriotycznej młodzieży polskiej wywodzi się ze środowiska kibicowskiego, a właśnie w polskich środowiskach kibicowskich ten temat także jest bardzo nośny, co możemy obserwować chociażby podczas meczów piłkarskich, kiedy kibice organizują manifestacje w hołdzie zapomnianym bohaterom.
– To prawda. Sam nie jestem kibicem, wobec czego ciężko mi ocenić, jak wyglądają polskie środowiska kibicowskie. Dobrze jest, że mamy na Białorusi pierwszy przykład bardzo młodych ludzi, którzy weszli, może chcąc nie chcąc, w historię i tą historią się zafascynowali i daj Boże, żeby im te pasje nie przeminęły.
Pan jest jedynym konsulem, który mocno interesował się białoruskimi sprawami i bardzo je wspierał, na przykład, organizując spotkania historyków, którzy omawiali zagadnienia wspólnej dla Polaków i Białorusinów historii. Dzięki Pana pomocy wydano na ten temat kilka książek. Dlaczego poświęcił Pan tyle czasu białoruskiej społeczności w Grodnie, choć jest ona zaniedbywana przez władze białoruskie?
– Wydaje mi się, że pytanie zawiera odpowiedź. Ale powiem, że interesuje mnie to, dlatego, że jest to nasza wspólna – Polaków i Białorusinów – historia. Jestem historykiem nie tylko z wykształcenia, ale też z zamiłowania. Wobec tego uważam, że jeżeli mamy za sobą i przed sobą duży okres wspólnej historii, powinniśmy ją wspólnie w jakiś sposób pielęgnować, propagować i dyskutować o niej. Polacy i Białorusini mogą mieć różne spojrzenie na różne sprawy, ale historia powinna nas tak naprawdę nie dzielić, lecz łączyć. Wobec tego z jednej strony musimy w tych wzajemnych dyskusjach szukać wspólnych wątków, w których się zgadzamy. A jeśli się nie zgadzamy w jakichś ocenach – dyskutować o przyczynach i następstwach oraz zastanawiać się jak nie dopuścić do tego, żeby historia nas dzieliła. Dlatego z wielką przyjemnością organizowałem w konsulacie spotkania historyków polskich i białoruskich. Chciałem, żeby oni wspólnie spróbowali ocenić na przykład wojnę 1920 roku, czy wrzesień 1939 roku, żeby spróbowali wspólnie odpowiedzieć na takie na przykład pytania: Czy 17 września jest dniem zjednoczenia Białorusi, czy też dniem klęski białoruskiego narodu, który znalazł się nagle w jednym więzieniu z innymi narodami? Czy wojna 1920 roku była polską wojną o opanowanie tzw. Kresów Wschodnich, czy była wojną o niepodległość i suwerenność, o inny byt, niż ten, który panował w Związku Sowieckim, prowadząc do wynaradawiania przedstawicieli setek narodowości? Jeżeli Pan uznaje, że swoją aktywnością przyniosłem korzyść narodowi białoruskiemu, to bardzo się cieszę.
Pan piastuje stanowisko konsula generalnego RP w Grodnie od pięciu lat i tyle samo toczą się rozmowy w sprawie małego ruchu granicznego pomiędzy Białorusią a Polską. Wiadomo, że strona białoruska robi wszystko, żeby to porozumienie nie weszło w życie. Czego, według Pana, obawiają się białoruskie władze, blokując porozumienie?
– Z Polską umowa została podpisana pięć lat temu, a z Litwą – trzy lata temu i również nie została wprowadzona w życie. Najpoważniejszym straszakiem dla władz białoruskich jest, według mnie, czynnik ekonomiczny. Władze się boją, że obywatele Białorusi będą robili zakupy w krajach sąsiednich, wywożąc tym samym dewizy. Nie jest przecież dla nikogo tajemnicą, że większość towarów w Polsce i na Litwie jest tańsza niż tutaj.
Przez te pięć lat na stanowisku konsula generalnego RP w Grodnie zrobił Pan dużo. Czy jest coś, co by Pan jeszcze chciał zrobić, ale nie zdążył?
– Im bardziej rozpoznawałem sytuację na Białorusi, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, jak ważna jest rola polskiego konsulatu, jako pewnego rodzaju ośrodka kultury, wręcz – Domu Kultury Polskiej. Nie udało mi się, niestety, tej wizji zrealizować. Wciąż, jako konsulat, nie posiadamy, dobrze wyposażonej, komfortowej sali kinowej, w której moglibyśmy swobodnie organizować przeróżne spotkania. Nie udało się mi wypracować dla społeczności zarówno polskiej, jak i białoruskiej atrakcyjnej sprecyzowanej oferty, prezentującej kulturę polską, regularnych seansów filmu polskiego, spotkań z interesującymi gośćmi z Polski. Uważam, że ze względu na bliskość Polski zbudowanie szerokiej oferty kulturalnej dla społeczeństwa Grodna jest niezbędne. Tę rzecz zacząłem robić w ostatnich latach, ale nie dokończyłem. Żałuję.
Jakie wspomnienia zabierze Pan ze sobą, wyjeżdżając z królewskiego miasta Grodna?
– Grodno mnie będzie zawsze fascynowało. Każda osoba, która tu przyjeżdża przekonuje, że jest to miasto, do którego warto wracać. Pamiętam swój przyjazd w 2010 roku. Pamiętałem Grodno z 2005 roku, jako szare i, przepraszam, zapyziałe miasto. W 2010 roku zobaczyłem miasto odnowione, miasto, które cały czas się rekonstruuje, czasami, niestety, ze stratą dla starej infrastruktury. Ale generalnie – staje się coraz bardziej wygodne dla życia. Jest przepięknie położone, ma znakomite zabytki. Myślę, że wielu Polaków nie ma pojęcia, że jest tu dobrze zachowany zamek królewski, i że z tych królewskich zamków autentycznych mamy tak naprawdę zamki na Wawelu i w Grodnie. Warto, więc tą jedną z czterech stolic Rzeczypospolitej odwiedzać. Z Grodna będę jednak pamiętał nie tylko zabytki, ale też ludzi, których tu poznałem, przede wszystkim – środowiska polskie, ale również przyjaciół – Białorusinów. I o jeszcze jednej rzeczy będę zawsze pamiętał – o otwartości mieszkańców Grodzieńszczyzny na Polskę, Polaków i polskość.
Funkcjonuje przeświadczenie, że Grodnianie są fanatykami na punkcie tego, że są Grodnianami. Czy Pan dostrzegł cos takiego w mentalności mieszkańców Grodna?
– Coś w tym jest. Mało gdzie, nawet w Polsce, można spotkać tak wiele osób, zainteresowanych historią własnego miasta. Takich, powiedziałbym, samozwańczych krajoznawców, maniaków historii szczegółu historycznego, snujących opowieści o jakichś drobiazgach, czyli – osób po prostu zakochanych w swoim mieście, czasami niepochodzących z Grodna. Czyli, poznałem ludzi, którzy przyjechali tu, zafascynowali się Grodnem i zaczęli zajmować się historią tego miasta. Jak to można wytłumaczyć? Odpowiedź, jak sądzę, zawiera tytuł książki o historii Grodna, napisanej trochę z mojej inicjatywy przez historyków polskich i białoruskich. Jest to książka, której Aleś Smolańczuk dał ładny i niezwykle trafny tytuł: „Grodno – prowincjonalne miasto z królewską przeszłością”. Myślę, że to jest klucz do zrozumienia fanatyzmu Grodnian, którzy pamiętają o tym, że mieszkają w królewskim mieście i nie muszą czuć się prowincjuszami.
Czy sam Pan poczuł się już Grodnianinem?
– Poczułem się. Odpowiada mi to miasto, poprzez ludzi, poprzez swoją historię. Czuje się z nim bardzo związany, w końcu jakiś tam kawałek swojego życia tu przemieszkałem. Jakieś drobne rzeczy dla tego miasta udało mi się zrobić. Mam nadzieje, że ktoś będzie pamiętał o pewnych wydarzeniach, robionych z myślą o Grodnie i wspólnym dobrze jego mieszkańców, na przykład o tablicy Batorego w Katedrze, o uroczystościach w rocznicę Bitwy pod Orszą. Moja żona powiedziała: „Ty chyba na tym Wschodzie zostaniesz”.
Jakie wskazówki i rady przekaże Pan swojemu następcy?
– Poradzę mu, aby zadbał o rozwój działalności kulturalnej polskiego konsulatu. Żeby ten konsulat, żartobliwie mówiąc, przekształcił się w Dom Polskiej Kultury. Chciałbym, żeby to, czego nie zdążyłem zrobić, było kontynuowane. Jestem przekonany, że nasza oferta kulturalna, na którą jest ogromne zapotrzebowanie w Grodnie, powinna być rozwijana bardzo szeroko, nie tylko, jako prezentacja kultury polskiej, ale jako prezentacja ciekawych rzeczy, dotyczących Europy Środkowo-Wschodniej. Uważam także, że nie tylko mój następca, ale i kolejni szefowie grodzieńskiej placówki powinni dbać o sprawę przetrwania tutaj polskiej pamięci narodowej. To zadanie dla nas konsuli jest nie tylko zadaniem statutowym, ale pewnego rodzaju powinnością narodową. Mamy tu kilkadziesiąt ważnych miejsc pamięci dla całego Narodu Polskiego, chociażby najbardziej znane nam Surkonty, które są wymieniane w każdym podręczniku historii Polski. Wszystkie miejsca, od Zamku Batorego po grób majora Kalenkiewicza, powinny być pod stosowną opieką Państwa Polskiego i jego przedstawicieli tutaj.
Dziękujemy za rozmowę i zapraszamy do częstych odwiedzin Grodna!
Rozmawiali Andrzej Pisalnik (Znadniemna.pl) i Jan Roman (Radio Racja)
Lach / 28 lipca, 2015
Mam nadzieję że przyjedzie nareszcie ktoś do PiSu, a nie lewacki urzędnik.
/
wiktoria / 31 lipca, 2015
Kocham Grodnienszczyzne z calego serca-piekne ziemie Kresow Wschodnich.
/
Jarosław / 5 sierpnia, 2016
Kresy to nasze dziedzictwo.Zadbajmy, aby polski pierwiastek tych ziem nigdy nie zaginął
/
Jarosław / 5 sierpnia, 2016
Kresy to nasze wielkie dziedzictwo. Zadbajmy, aby polski pierwiastek tych ziem nigdy nie uległ zatraceniu
/
Jarek / 5 sierpnia, 2016
Kresy to nasze wspólne dziedzictwo. Zadbajmy,aby polski pierwiastek tych ziem nigdy nie uległ zatraceniu.
/