Szybkimi krokami zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Kojarzą się one przede wszystkim z porządkiem, tym dosłownym, panującym w domu, ale również z tym wewnętrznym – duchowym. To dobry czas, żeby sobie wszystko poukładać i przypomnieć o tradycjach, przodkach oraz pomyśleć o przyszłości. Chyba nie ma ważniejszej, bardziej znanej tradycji świętowania, która łączyłaby rodziny, a także nieznajomych ludzi, niż tradycja obchodów Świąt Bożego Narodzenia.
Uroczystość Bożego Narodzenia wprowadzono do kalendarza świąt kościelnych w IV wieku (pierwszą zachowaną wzmianką wskazującą na istnienie publicznych celebracji liturgicznych święta narodzin Chrystusa jest notatka w dziele Chronograf z 354 roku, znajdującym się obecnie w zbiorach Biblioteki Watykańskiej). Dwieście lat później ustaliła się znany nam zwyczaj wieczornej kolacji, zwanej wigilią (łac. czuwanie). Wieczerza wigilijna jest niewątpliwie echem starochrześcijańskiej tradycji wspólnego spożywania posiłku, symbolizującego braterstwo i miłość między ludźmi.
W Polsce Wigilię zaczęto obchodzić wkrótce po przyjęciu chrześcijaństwa, choć na dobre przyjęła się ona dopiero w XVIII wieku. Polska Wigilia to jedna z tradycji, dzięki której naród bez państwa przetrwał i doczekał się wolności. Stół wigilijny zastawiony potrawami zawsze odzwierciedlał zwyczaje i tradycje.
Święta Bożego Narodzenia, nazywane też Godami, to święta bardzo rodzinne. Polacy na Białorusi, jak i na całych Kresach Wschodnich, zawsze obchodzili i obchodzą je zgodnie z tradycjami, przekazywanymi z pokolenia na pokolenie.
Na Kresach niektóre zwyczaje są takie same, jak w Polsce
Dzień 24 grudnia kresowe kobiety zwykle spędzały w kuchni, przygotowując wieczerzę wigilijną, zaś mężczyźni byli zajęci inną ważną czynnością, traktowaną nieomal jak rytuał. Zgodnie z powszechnym obyczajem, nie tylko kresowym, udawali się oni na polowanie wigilijne, które trwało do pierwszego ubitego zwierza – „do pierwszej krwi”, po czym składało się dziękczynienie za pomyślne łowy i życzyło udanych polowań w nadchodzącym roku.
Dziewczyny tymczasem tarły mak na Wigilię, aby rychło wyjść za mąż. Jeśli w Wigilię ktoś płakał to wierzono, że będzie płakał do następnych świąt. W wieczór wigilijny nie wolno było prząść, szyć ani pracować ostrymi narzędziami. Nie wolno było się kłócić i trzeba było uregulować wszystkie długi, również moralne.
Z pierwszą gwiazdą zaczynała się wieczerza. Zanim ugruntował się zwyczaj stawiania choinki, sporządzano stroiki z iglastych gałązek lub zwieszano z sufitu ścięte wierzchołki choinek, tzw. podłaźniczki.
Zielone gałązki, a potem choinki dekorowano szyszkami, orzechami, rajskimi jabłuszkami, piernikami z dziurką, ozdobami wykonanymi ze słomy. Szklane malowane bombki były wielką rzadkością i pojawiały się tylko w najbogatszych domach. W II połowie XIX wieku, w okresie popowstaniowym, rozpowszechnił się zwyczaj dekorowania choinek łańcuchami ze słomy i bibułek lub kolorowych papierów, symbolizujących zniewolenie narodu pod zaborami. Mieszkająca we Wrocławiu kresowianka Bożena Słupska opowiada: „Wszystkie świąteczne tradycje przekazała mi moja mama – urodzona na Polesiu Halina Ostrowska. Ozdoby choinkowe robiliśmy sami – łańcuchy z bibułki, papierowe koszyczki, do których wkładaliśmy orzechy laskowe, suszone jabłuszka, a także pierniczki, które się piekło dużo wcześniej i farbowano sokiem z buraków”.
Kresowa tradycja głosi, że choinkę rozbieramy dopiero drugiego lutego, czyli w Święto Matki Boskiej Gromnicznej. Tradycyjnymi ozdobami domu w okresie Świąt są: stroik i szopka, często robione własnoręcznie bądź przekazywane od starszego pokolenia młodszemu. Stół przykrywano białym lnianym obrusem. W polskich rodzinach na Białorusi widziałam obrusy, mające prawie sto lat. Pod obrusem kładziono siano. I nie była to czynność jedynie symboliczna! Dosłownie cały stół zostawał pokryty cienką warstwą siana, a niekiedy jeszcze po obrusie rozsypywano ziarna pszenicy.
W południowej części Kresów sianem wyściełano również podłogę w pomieszczeniu, w którym spożywano wieczerzę wigilijną. Uroczysta zastawa stołowa ,wyciągana raz do roku, również dodaje powagi i niepowtarzalnego uroku tej wyjątkowej kolacji, podczas której na stole palą się świeczki, a leżący na talerzyku opłatek zajmuje centralne miejsce na stole.
Na czortów i biesów – diduch
Na wsi przygotowywano jeszcze specjalny zbożowy snopek, zwany diduchem (czyli dosłownie – dziadem). To stara tradycja wywodząca się jeszcze z czasów przedchrześcijańskich, później „ochrzczona” przez Kościół i przyswojona przez Polaków-Kresowiaków. Diduch to wyjątkowy bukiet ułożony z kłosów różnych gatunków zbóż, pierwocin żniw, często przystrajany jeszcze zasuszonymi kwiatami i, jeśli takowe były pod ręką, kolorowymi wstążkami. Diducha stawiano w sieni, blisko drzwi, aby strzegł wejścia do domu przed czortami, biesami i czadami, czyli złymi duchami. Trzymano go tam aż do Święta Trzech Króli, a potem uroczyście palono.
Aby zapewnić dobre i bogate zbiory zarówno w izbie wiejskiej jak i w salonie ziemiańskiego pałacu stawiano snopy zboża.
Znany polski dziennikarz, aktor i poeta Artur Andrus, którego rodzina pochodzi z Kresów, w rozmowie z dziennikarką Ewą Gil-Kołakowską opowiedział, że kiedy był dzieckiem i obchodził Wigilię z dziadkami, w rogu pokoju zawsze stał sporych rozmiarów stóg siana. „Dla nas, dzieci, to była wielka radocha, po kolacji mogliśmy po nim skakać i szaleć do woli”- wspominał.
Odzwierciedleniem zamożności kresowego domu była liczba przygotowanych potraw: u chłopów – 7, u średniozamożnej szlachty – 9, u bogatej szlachty – 11, u magnatów – 13. Dbano o to, by liczba potraw była nieparzysta, natomiast liczba biesiadników przy stole odwrotnie – parzysta. Wierzono bowiem, że nieparzysta liczba osób wróży śmierć jednej z nich. Typowo polskim zwyczajem jest to, że wszystkie potrawy wigilijne mają być postne.
Polaka poznasz po tym, czy dzieli się opłatkiem
Przed rozpoczęciem posiłku gospodarz domu czytał Ewangelię o Narodzeniu Pańskim. Następnie biesiadnicy dzielili się opłatkiem i składali sobie nawzajem życzenia. Opłatkiem należało podzielić się z każdą osobą obecną przy stole, nie wolno było nikogo pominąć.
Zwyczaj dzielenia się opłatkiem jest typowo polski –można po nim rozpoznać Polaka we wszystkich zakątkach świata. Na Kresach Lwowskich, podobnie jak na Podhalu, opłatek smarowano miodem. Przy czym gospodarz domu dzielił się opłatkiem nie tylko z domownikami, lecz także ze zwierzętami: końmi, krowami i całym inwentarzem; zwierzętom zanoszono tylko kolorowe opłatki. Po złożeniu życzeń zasiadano do wieczerzy.
Wśród serwowanych dań panowała różnorodność. Na stole wigilijnym musiały znaleźć się płody rolne i leśne oraz to, co pływa w wodzie. Przyrządzano więc potrawy z grzybów, orzechów, miodu, kasz, roślin strączkowych i oleistych, zbóż, jarzyn, owoców i oczywiście z ryb. Wigilijne potrawy to w wielu domach tradycja, przechodząca z pokolenia na pokolenie.
Kutia – królową wigilijnego stołu
Tradycyjną potrawą wigilijną Polaków na Białorusi jest kutia. Przyjmuje się, że im bogatsza jest kutia (smaczniejsza i bardziej syta) tym większy urodzaj i dostatek w rodzinie. Polka z Mińska Anna Malinowska opowiada: „Moja babcia, która urodziła się i mieszkała koło Wiszniowa na terenie RP, robiła kutię z ugotowanej do miękkości pszenicy obijanej (czyli ziarno pszeniczne w całości – aut.), dodawała utarty mak, orzechy, rodzynki i miód. Kutię, przybraną opłatkiem, podawano na zimno. Im starsza i dłużej trzymana na chłodzie – tym lepsza. Były też łamańce, czyli kruche ciastka pieczone na blasze. Jeszcze babcia robiła owsiany kisiel i kompot z suszonych owoców”. Inna Polka z Mińska Maria Rewucka opowiada z kolei: „Moja mama robiła kutię z kaszy perłowej lub ryżu z rodzynkami. I koniecznie musiał być barszczyk z uszkami oraz inne przysmaki. Nasza rodzina była duża, żyliśmy bardzo skromnie, więc czasami w domu było bardzo mało jedzenia, ale na Boże Narodzenie przysmaki musiały być! I zawsze zapraszaliśmy do siebie kogoś samotnego” – opowiada Maria Rewucka, była kierowniczka zespołu „Młode Babcie” i nauczycielka języka polskiego w PSS przy ZPB. Mieszkająca w Polsce kompozytorka, poetka i piosenkarka z Mińska Marina Towarnicka opowiada, jak trafił do niej przepis kolejnego tradycyjnego dania wigilijnego: „Przepis wigilijnego karpia faszerowanego dostałam od mojej teściowej. Był przekazywany w rodzinie męża przez wiele pokoleń. Niestety teściowa już nie żyje, ale ja staram się pielęgnować przekazane przez nią polskie tradycje, również w kuchni. Ostatnio, prawie udało mi się zrobić tak samo smacznego karpia, jak robiła ona”.
Typowymi kresowymi daniami wigilijnymi są też zupa grzybowa, z łazankami lub bez, różne kluski i pierogi, omaszczone olejem lnianym, gołąbki z ziemniaczanym farszem, pierogi z kapustą, grzybami, czasem owocami, gołąbki z ryżem i marchewką, kasza z grzybami, drożdżowe i słodkie racuchy smażone przeważnie na lnianym oleju, pampuszki, kołacze, sałatka z ogórków, kapusty i cebuli, bliny, faszerowane buraki, wędzone jabłka i śliwki, kapusta gotowana z olejem lnianym lub bardzo popularny groch z kapustą, śledzie w oleju i ze śmietaną, ryby w różnej postaci – smażone, pieczone, w galarecie oraz szczupak faszerowany, zupa rybna z farszem, szczupak na szaro w sosie z cytryną i rodzynkami, okonie posypane jajami, oblane masłem, szczupak na żółto, zimny, w całości, z szafranem i rodzynkami, karp cały na zimno w rumianym sosie z rodzynkami, pasztet z chucherek we francuskim cieście, lin w galarecie, karasie smażone z czerwoną kapustą.
Prawdopodobnie ulubioną potrawą wigilijną Adama Mickiewicza, jak wspominała jego córka Marysia, był szczupak po żydowsku. Na Kresach Wileńskich na stole wigilijnym nie mogło zabraknąć rolmopsów śledziowych na sposób wileński, smażonych śledzi, a uszka do barszczu były nie gotowane, lecz smażone. Podawano również grzyby w cieście, a na deser do wigilijnego kompotu – pierniki i makowce.
Z kuchni kresowej pochodzi też wigilijny kulebiak. Jest to pieczony duży pieróg, który na wigilię nadziewany jest kapustą z grzybami. Bardzo popularna na Kresach była również zupa migdałowa lub cytrynowa, zazwyczaj przyrządzana na maśle. Samych receptur na pasztety na Kresach było ponad trzysta. W zbiorach Muzeum Kresów Wschodnich w Kuklówce Radziejowickiej można znaleźć oryginalne pierwsze wydania książek kucharskich ze Lwowa z tymi przepisami, w tym pierwszą na świecie kucharską książkę jarską, powstałą właśnie na Kresach i inspirowaną wigilijnymi zwyczajami kulinarnymi.
Pochodzący z Kresów znany polski aktor Andrzej Grabowski w książce Ewy Gil-Kołakowskiej „Opowieści bielsze niż śnieg” wspomina:
„Wiem, że w innych domach na Wigilię jest czerwony barszcz z uszkami albo grzybowa. U nas była zupa rybna, taka, jaką opisała w jednej z pierwszych książek kucharskich Maria Ochorowicz-Monatowa. Przepisy zaczynały się od słów: „Weź kopę jaj i niech dziewki trą”(…) No więc w tamtej książce kucharskiej Monatowa twierdziła, że najszlachetniejszą zupą na Wigilię jest zupa rybna i w domu rodziców właśnie taką zupę się jadało. Przepis trochę zmodyfikowano, bo dziewek chętnych do pomocy nie było. Wszystko przygotowywały wspólnie mama z ciocią Zosią, która pieszo przywędrowała z Wołynia, uciekła przed pogromem. Poza zupą rybną był karp pieczony i w galarecie, łazanki z kapustą i kapusta z grzybami, kluski z makiem i kompot z suszu. Po kolacji ojciec wyciągał skrzypce i całą rodziną śpiewaliśmy kolędy.”
„U nas w domu, – opowiada z kolei Bożena Słupska, mieszkająca we Wrocławiu, a urodzona w styczniu 1939 roku w Jarówce koło Prużany – mama na Wigilię zawsze robiła „pierog” z farszem z kapusty i grzybów, szczupaka, kutię. Pamiętam, że orzechy zbieraliśmy w lesie, laskowe, a rodzynki były w paczkach UNRRA, które od czasu do czasu dostawaliśmy z bratem w szkole. Ale najważniejsze było dodatkowe nakrycie dla nieznajomego gościa. I zawsze wspominaliśmy tatę (ojciec pani Bożeny Tomasz Ostrowski jest ofiarą zbrodni katyńskiej, o czym córka się dowiedziała dopiero w latach 90.- aut.). Pod koniec lat 90. poznałam dokładnie w dniu świąt kilku studiujących we Wrocławiu młodych Polaków z Białorusi i Kazachstanu. Nie mieli możliwości w święta być ze swoją rodziną, więc zabrałam ich do siebie, można powiedzieć, że byli tamtymi nieznajomymi gośćmi, z którymi podzieliłam się opłatkiem, jak uczyła mnie moja mama” – opowiada była Kresowianka.
Miejsce dla nieobecnych
Podczas posiłku zawsze tradycyjnie wspominamy tych, którzy zmarli w danym roku i których dusze towarzyszyły nam w czasie wieczerzy. Pochodzący z Kresów poeta Wincenty Pol w „Pieśni o domu naszym” (1866, Lwów) tak opisywał ten zwyczaj:
„A trzy krzesła polskim strojem
Koło stołu stoją próżne:
I z opłatkiem każdy swoim
Idzie do nich spłacać dłużne:
I pokłada na talerzu
Anielskiego chleba kruchy;
Bo w tych krzesłach siedzą duchy,
Co z ojczyzną są w przymierzu.
My ich widziem, oni siedzą
Razem z nami tu za stołem;
Bo o dniu tym w sercu wiedzą –
Więc go święcą z nami społem.
Nikt nie pyta o kim mowa,
Wszyscy wiedzą co się święci
I dla kogo serce chowa
Wierną pamięć, w tej pamięci –
Łzą się uczta rozpoczyna –
Niemo liczy się drużyna
Ze strat wszystkich, z lat ubiegłych,
Z nieobecnych i poległych:
Jak mgła czarna tak przechodzi
Myśl tej wielkiej męki ducha;
Ale Bóg się w ziemi rodzi,
Więc powraca znów otucha:
Że więźniowi drzwi otworzą,
Że wygnaniec przetrwa mękę;
I że tułacz z wolą Bożą
Poda jeszcze wszystkim rękę.”
Z uwagi na obecną sytuację polityczną za wschodnią granicą Polski słowa te stały się niezwykle aktualne dla wszystkich Polaków z Kresów, zarówno tych z ciemiężonej przez dyktatorski reżim Białorusi, jak też tych z walczącej o wolność i godność z rosyjskim imperializmem Ukrainy.
Czas kolęd…
Po skończonej wieczerzy, podczas której należało spróbować każdej potrawy, aby zapewnić sobie dostatek w nadchodzącym roku, następował czas śpiewania kolęd.
Warto przypomnieć, że Franciszek Karpiński, twórca przepięknej kolędy „Bóg się rodzi…”, pochodził z Kresów. Urodził się w Hołoskowie (obecnie – Ukraina), a żywota dokonał w Chorowszczyźnie koło Wołkowyska na obecnej Białorusi.
Kolędy mają wiele zwrotek, niegdyś znano i śpiewano ich znacznie więcej niż obecnie. Marina Towarnicka opowiada: „Mamy we Wrocławiu tradycję śpiewania kolęd w różnych językach. Nasz zespół „Wspólna Wędrówka” często je wykonuje w pobliskich kościołach. Zapraszamy do siebie wszystkich znajomych Polaków z Kresów, żeby cieszyć się śpiewem tych niezwykle pięknych piosenek”.
„Moja mama Halina Ostrowska świetnie śpiewała kolędę, której nauczyła się przed wojną w domu, na Polesiu w okolicach Pińska – „Bracia patrzcie jeno”. Do tej kolędy potrzebne są męskie głosy. W domu rodzinnym mama śpiewała z braćmi. Ale po wojnie już tylko sama i daleko od rodzinnego Polesia, ponieważ mieszkaliśmy w Szklarskiej Porębie.” – opowiada Bożena Słupska.
W wielu domach przestrzegano zasady, że prezenty można wyciągać spod choinki dopiero po odśpiewaniu co najmniej kilku kolęd.
…i prezentów
Z prezentami też wiązały się różne tradycje: w niektórych domach dostawały je tylko dzieci, a w innych również dorośli; często do dobrego tonu należało, aby upominki wykonać samodzielnie; czasem prezenty leżały pod choinką i przez całą wieczerzę przyciągały wzrok biesiadników, a czasem przynosił je Święty Mikołaj. Wspominając swoją pierwszą powojenną Wigilię na Ziemiach Odzyskanych (1945) kresowianka Bożena Słupska powiedziała, że w ich rodzinie Święty Mikołaj dawał prezenty 6 grudnia, a na Boże Narodzenie to robił „aniołek”. „Miałam prawie siedem lat i wtedy dostałam swoją pierwszą w życiu lalkę”.
Po skończonej wieczerzy wigilijnej, która dla wielu dorosłych była jedynym posiłkiem tego dnia, wszyscy udawali się na Pasterkę. „W Mińsku do lat 90. kościołów nie było, więc na Pasterkę długo jechaliśmy z przesiadką do stacji Usza, tam w miasteczku Krasnoje był kościół, – opowiada Maria Rewucka. – Był jeszcze kościół w Rakowie, ale zimą tam było trudno dojechać. Zawsze to było wieczorem, po pracy rodziców, ponieważ w Związku Radzieckim ani 24, ani 25 grudnia nie był dniem wolnym od pracy.”
Kresowianka Janina Sawicka pochodząca z Drohobycza (obwód lwowski) opisała, jak przed wojną spędzano Wigilię w jej domu: „W pokoju ustawiano choinkę, na stole pod białym obrusem rozkładano siano. Po podzieleniu się opłatkiem i odmówieniu krótkiego pacierza, siadano do stołu. Na stole musiało być 12 potraw. Przy każdym nakryciu leżał jeden ząbek czosnku i dopiero po zjedzeniu czosnku, symbolu zdrowia, przystępowano do świątecznej wieczerzy – dodaje. Wszystkie potrawy musiały być postne. Tradycyjnie podawano barszcz czerwony, uszka z grzybami, zupę grzybową, pierogi ruskie i z kapustą, kapusta z grzybami, karp smażony i ryba w galarecie, gołąbki z kaszą i grzybami. Na końcu podawano lekko schłodzoną „kutię”, była to pszenica z miodem, makiem i bakaliami. – Z kutią związana jest pewna tradycja – mówi Janina Sawicka. – Najstarszy z uczestników nabierał na łyżkę kutię, wychodził do siewni (przedpokoju -red.) i rzucał kutią o sufit. Jeżeli się przykleiła, to wróżyło szczęście temu domowi. Na świątecznym stole zawsze stały dwa wolne nakrycia – jedno dla osoby, która mogła się tego wieczoru pojawić. Takiemu przygodnemu gościowi nie można było odmówić. Drugie nakrycie dla bliskich, którzy już na zawsze odeszli. Każdy z uczestników kolacji, część swojej porcji wsypywał do tego talerza. Jeżeli w domu były zwierzęta, również z nimi dzielono się opłatkiem. Krążyła taka legenda, że zwierzęta w Wigilię mówią ludzkim głosem. W tym dniu również szło się na grób zmarłych i symbolicznie dzieliło się z nimi opłatkiem, zostawiając go na grobie. Oczywiście od domu do domu chodzili kolędnicy poprzebierani za różne postacie, począwszy od świętej rodziny, aniołków, pastuszków, królów i diabła, a skończywszy na śmierci z kosą (kostuchą)”.
Kresowe opowieści wigilijne
Aleksander Jełowiecki, szlachcic z dawnych Kresów Wschodnich, wspominał:
„Stoły wysłane sianem, przykryte obrusem jak śniegiem. Na stole w ogromnych srebrnych misach polewka migdałowa, na srebrnych podstawach ogromne szczupaki wysadzane przezroczystymi przysmakami, jakby drogiemi kamieniami, tam łamańce z makiem, tam kutia, dalej wykwintne łakocie i różne owoce, na środku złocisty kosz z cukrami, na koszu spoczął lecący aniołek i trzyma opłatki. Tak zastawiony stół na Wigilię czeka na gości, goście czekają na gospodarza, gospodarz czeka na pierwszą gwiazdkę”.
Kresowianka Maria Szyłkiewicz tak opisała. obchodzone przez nią Święta Bożego Narodzenia z 1933 roku:
„Jednym z najpiękniejszych dni mojego życia była Wigilia w domu rodziców mojego męża Gienka (Eugeniusza) u Michaliny i Józefa Szyłkiewiczów. Z kuchni roznosiły się zapachy gotowanych potraw wigilijnych, grzybów, barszczu, ryb, różnego rodzaju pierogów. W jednym garnku gotowała się kutia, przepyszne danie z pszenicy, maku, miodu i bakalii. W tym czasie ktoś ubierał pachnące drzewko przyniesione z lasu. Przed wieczerzą Tatko przynosił garść siana i kładł na stół pod śnieżnobiały obrus. Później ustawiałyśmy talerze, a na najbardziej ozdobnym talerzyku leżał opłatek. Gdy już wszystko było gotowe, stawaliśmy całą rodziną przy stole. Wspólnie mówiliśmy pacierz, a potem Tatko z Mamcią podchodzili do każdego z nas z opłatkami i dzielili się z nami. Po złożonych życzeniach można było zasiąść przy stole. Najważniejsze miejsce zajmowała Babunia Malwina, potem Rodzice i dzieci według kolejności wieku. Mnie z narzeczonym Gienkiem posadzono u szczytu stołu. Jedliśmy przygotowane potrawy, delektując się ich smakiem i wspominając tych, którzy odeszli. Najpierw był czerwony barszcz z uszkami gotowany na smaku z grzybów, bez żadnego mięsa. Potem był karp smażony i po żydowsku w galarecie. Następnie podawano pierogi ruskie z kapustą, także z suszonymi śliwkami. Na koniec podawano kutię. Po kolacji zaczynało się kolędowanie. Pierwszą kolędę intonował swoim pięknym tenorem Tatko, potem śpiewaliśmy wszyscy. Przed północą, kto nie był zmęczony, mógł wybrać się do kościoła na Pasterkę do Sokala. Trzeba było jechać saniami 6 kilometrów. Sunęło się po białym, skrzącym się śniegu, a dzwonki przy uprzęży koni brzmiały harmonijnym śpiewem, zakłócając nocną ciszę. Ten dźwięk – dzyń! dzyń!…głęboko zapadł mi w serce. Po Wigilii były święta Bożego Narodzenia. Spędzano je w gronie zaproszonych gości. Do stołu zasiadło około 40 osób, wśród nich państwo Obertyńscy z pobliskiego majątku z synem Edwardem, świeżo upieczonym podporucznikiem po szkole podchorążych we Włodzimierzu Wołyńskim. Mamcia pragnęła, aby było przyjemnie, nawet żeby tańczyć. Włodek grał na skrzypcach, a Danek (Bogdan) i Gienek mieli za zadanie obtańcowywać gości. Co jedliśmy? Różnego rodzaju wędliny domowej szkoły, różne pieczenie, mięso z zajęcy lub z sarny przyrządzane „na dziko”, indyk pieczony. Na koniec podawano herbatę i ciasta – mazurki i torty”.
Znana polska aktorka i piosenkarka Katarzyna Żak w książce Ewy Gil-Kołakowskiej opowiada:
„Nasz wigilijny stół łączy dwie rodziny i dwie tradycje. Rodzina Cezarego (Cezary Żak – znany polski aktor) pochodzi z Kresów. Jego mama przyszła na świat w Nowogródku. U nich jada się kutię, u nas babcia robiła kluski z makiem, więc na naszym wigilijnym stole są teraz i kluski, i kutia, którą zawsze robi mój mąż. To najlepsza kutia na świecie! Tradycja jest dla mnie bardzo ważna. Musi być biały obrus, siano, opłatek, świeczka, pusty talerz dla niespodziewanego gościa i dwanaście potraw. Najbardziej wzrusza mnie moment dzielenia się opłatkiem i składanie życzeń – głęboko wierzę w ich moc. Niezmiennie od lat całuję wtedy swoją mamę w rękę. Tak robiła też moja mama. Rodzinne spotkania dają poczucie jedności z bliskimi, uczą szacunku do starszych i porządkują życie. Dla mnie to bardzo cenne chwile, naprawdę wyjątkowe dni…”
Gody na Kresach zwykle świętowano do Trzech Króli. W tym czasie domy odwiedzali kolędnicy-przebierańcy, zwani także herodami – nosili ze sobą szopkę i przedstawiali jasełka. W podziękowaniu za kolędy i życzenia dawało się im tzw. szczodraki czyli nadziewane bułeczki lub rogaliki.
Obrzędy, rytuały i tradycje tych świąt, które były kultywowane na Kresach Wschodnich II RP, pozostały na terenach obecnych Białorusi, Litwy, Ukrainy. Wypędzani ze swoich „małych ojczyzn” Polacy zza wschodniej granicy znaleźli się w wielu różnych miejscach Polski, a nawet świata. Po tradycjach i potrawach wigilijnych poznawali oni, kto, z której części Kresów pochodził.
Zmuszono ich bowiem do opuszczenia rodzinnych domów, ale tradycje, które panowały w kresowych rodzinach, powędrowały z nimi w świat, szczególnie te wigilijne i Bożonarodzeniowe.
Marta Tyszkiewicz z Wrocławia
Wykorzystane źródła: https://wolyn.org/, https://archiwumkresowe.pl/, literackiekresy.blogspot.com, https://www.niedziela.pl/, Ewa Gil-Kołakowska. „Opowieści bielsze niż śnieg”, https://www.przymierzezmaryja.pl, https://sbc.org.pl/dlibra/publication/227937/edition/215441 i inne