W 1997 roku Związek Polaków na Białorusi zorganizował doroczny, szósty już z kolei «Festiwal piosenki polskiej». Jego przebiegu nie zakłóciły żadne incydenty, a próby obstrukcji ze strony lokalnych – rejonowych władz przełamano. Nie mniej same eliminacje terenowe śledzono z uwagą.
W sposób szczególny miejscowymi działaniami Polaków interesowała się grodzieńska prasa. Na Grodzieńszczyźnie, bowiem, gdzie mieszka najwięcej «białoruskich» Polaków, festiwalowych spotkań odbyło się najwięcej. W sposób szczególny odnotował zjawisko obwodowy (wojewódzki) tygodnik ukazujący się w Grodnie – «Grodnienskaja Niediela». Jej dziennikarz o litewsko brzmiącym nazwisku Leonas Daugieła opublikował artykuł o tytule «W rzeczy samej, jeszcze Polska nie zginęła». Autor ów, komentując przebieg jednego z rejonowych festiwali polskich w miasteczku Werenowo, skojarzył owo przedsięwzięcie z innym wojewódzkim festiwalem, jaki odbył się trzy lata wcześniej w Grodnie. Tamten Festiwal pieśni mniejszości narodowych Grodzieńszczyzny uznał za de facto festiwal polski, gdyż mnogość i żywiołowość zespołów zgłoszonych przez ZPB praktycznie przyćmiła całą resztę mniejszości (Rosjan, Tatarów, Żydów, Litwinów, Ormian i innych).
Werenowo, położone na północ od powiatu lidzkiego, przylega do obecnej granicy białorusko-litewskiej, za którą to granicą znajduje się powiat solecznicki (miasteczko Soleczniki Wielkie). Oba powiaty, mimo że leżące w różnych państwach charakteryzują się tym, że są zamieszkałe przez ogromną, wręcz miażdżącą większość polskiej mniejszości narodowej. Werenowo około 87%, Soleczniki ponad 85%. Można zatem strawestować, że granica nie tyle oddziela dwa państwa, co rozdziela miejscowych Polaków. Być może dlatego «Grodnienskaja Niediela», pismo wydawane w dwu językach, rosyjskim i białoruskim z przewagą tego pierwszego z taką «czujnością» odnotowało werenowskie wydarzenie. Bo trzeba zaznaczyć, że dla tutejszych Polaków, którym odmawiano do roku 1989 jakichkolwiek praw narodowych, było to wydarzenie wielkie. Także dla Białorusinów i ludności, i władz, że polskie odrodzenie narodowe i kulturalne (także religijne) objawiło się z taką mocą po ponad półwiekowym, oficjalnym niebycie.
Leonas Daugieła wyrażał, zatem zdziwienie zarówno co do rozmachu imprezy, jak i jej organizacji, bo jak napisał: «…Polacy zaczęli swe święto od masowego uczestnictwa w porannej Mszy świętej w miejscowym kościele, potem ze sztandarami i śpiewem przemaszerowali przez całe miasto na stadion, gdzie występowali do wieczora. Na stadionie oczekiwały ich bufety, zaopatrzone w deficytowe produkty, jak piwo i kiełbasa. Nasi ludzie – pisał dalej ów autor – gdyby wiedzieli o takich atrakcjach, poszliby masowo od razu na stadion. Polacy przyszli tam, gdy się zebrali i pomodlili oraz manifestacyjnie przemaszerowali ulicami miasteczka».
Ocena jak ocena, natomiast podsumowanie oddało chyba całą «czujność» «Grodnienskiej Niedieli». Oto na koniec swej relacji dziennikarz tak komentował: «znana to prawda ludowa, że gdy śpiewają żołnierze, dzieci mogą spać spokojnie». Gdy emocjonalnie o tym pomyślałem, nic innego nie przychodziło mi do głowy prócz parafrazy: «kiedy śpiewają Polacy, my spać spokojnie nie powinniśmy…», I zaraz w następnym zdaniu: «Wybiorę się do pana Malewicza i spróbuję się z nim rozmówić na tematy związane z rajdem generała Żeligowskiego [zajął zamieszkałą przez Polaków Wileńszczyznę w 1920 r. – Z.J.W.]. Od odniesienia się do tego, nie uciekniemy… Ja, znam tylko tysiąc swoich ojczystych pieśni. Zazdroszczę Polakom, że znają tysiąc i jeszcze tę jedną [hymn narodowy – «Jeszcze Polska nie zginęła»… Republika Białoruś nie ma dotąd oficjalnie ustalonego hymnu. W pierwszych latach, po ogłoszeniu suwerenności za prezydencji Stanisława Szuszkiewicza zamierzano uznać za hymn Białorusi, polonez Michała Kleofasa Ogińskiego: «Pożegnanie z ojczyzną» – Z.J.W.]…».
Rejon werenowski, przyległy od północy do rejonu lidzkiego (Lida) to teren, na którym po przejściu frontu latem 1944 roku NKWD, jednostki Armii Czerwonej, milicja i specjalnie tworzone oddziały nazywane przez ludność «jastrzębiami» tzw. «istriebitielskije», dokonały pogromu pozostałości oddziałów Armii Krajowej oraz współpracującej z nimi ludności cywilnej. A wszystko to na obszarze, jaki przed nadejściem Sowietów wyzwoliły własnymi siłami brygady i bataliony Wileńskiego oraz Nowogródzkiego Okręgu Armii Krajowej – WIANO, NÓW. Na tym właśnie obszarze straszna, nierówna walka sowietów z resztkami poakowskich oddziałów oraz pojedynczymi straceńcami trwała do 1955 roku! Nie mogąc pokonać tych grup oraz złamać ludności w otwartej walce siłowej czy propagandowej aparat radziecki przeprowadził tutaj akcje ludobójcze! Prowokacyjne, niby przeciwsowieckie, a w rzeczywistości «istriebitielskije» oddziały rzekomo «zielonych partyzantów» wymordowały swych sojuszników, ich rodziny oraz wielu mieszkańców sprzyjających wiosek. Tak było na przykład w rejonie Radunia, właśnie we wspominanym powiecie werenowskim, czego szczególnie odrażającym przykładem był masowy, jawny i skrytobójczy mord w wiosce Piaskowce. Od razu dodajmy, iż Republika Białoruś jest jedynym na świecie państwem spadkobiercą tradycji Koalicji Antyhitlerowskiej, gdzie członkom armii tej Koalicji, żołnierzom Armii Krajowej odmawia się praw kombatantów. Co więcej, walce tej odmawia się prawa legalności, a jej uczestników publicznie oskarża się o terroryzm i bandytyzm.
Na Białorusi zarówno tej niedawnej, sowieckiej jak i dzisiejszej panuje swego rodzaju «polski kompleks». Tutaj, niejako w «korespondencji» do cytatów z «Grodzieńskiej Niedieli», zacytujmy kolejnego dziennikarza z innej, niezależnej grodzieńskiej gazety. Dużo wcześniej od opisu «werenowskiego», 21 kwietnia 1993 roku Walery Zadalja, ówczesny radny obwodowy, w tygodniku «Pagonia» ostrzegał w kwestii polskiej: «…na Białorusi rozgrywa się obecnie polską i rosyjską kartę…» gdyż, jak to «ujawnia» radny, «…w miejsce byłych komitetów rejonowych Komunistycznej Partii Białorusi, w każdym rejonie obwodu utworzono regularne organy Związku Polaków na Białorusi, a swe prawa do naszego kraju otwarcie w druku, radiu i telewizji objawiają wszyscy nasi sąsiedzi. Musimy dać temu odpór…».
W dniach 16-23 lutego 1999 roku odbył się na Białorusi, pierwszy nie radziecki już spis powszechny ludności. Jego wyniki okazały się zaskakujące. Szczególnie w odniesieniu do liczby i rozmieszczenia tamtejszej ludności narodowości polskiej. Na Białorusi (także Ukrainie i w Rosji) wyznanie rzymsko-katolickie określane jest potocznie, jako «polska wiara».
W dzisiejszej Republice Białoruś, liczącej łącznie około 10 milionów mieszkańców, liczbę katolików szacuje się na około (tutaj dane są bardzo «rozstrzelone») od 2 do 2,5 miliona! Tymczasem, najnowszy i jak to podkreślono nie radziecki, spis «wykazał» istnienie w RB – 396 tys. Polaków (3,9%). Według spisu poprzedniego, z 1989 roku, miało ich być 419 tysięcy (4,1%). Od razu zaznaczmy, iż wszelkie spisy odnośnie do Polaków w republikach byłego ZSRR (w zasadzie z wyjątkiem Litewskiej SRR) były absolutnie tendencyjne i niewiarygodne zarazem. Na temat tych spisów i zarazem szacunków liczebności ludności polskiej na Białorusi około roku 1998 powstało niewiele opracowań.
Odnośnie danych najnowszych przywołajmy opinie samych zainteresowanych, Polaków z Grodna. I tak Andrzej Kusielczuk, redaktor naczelny tygodnika ZPB, «Głosu znad Niemna», analizując dane spisów poprzednich oraz warunki przeprowadzenia spisu z roku 1999, uznał go za kolejny «odzwierciedlający dyskryminacyjną politykę narodowościową państwa» przywołując jednocześnie wypowiedź prezydenta Białorusi, o tym, że «na Białorusi mieszka 1,5 miliona Polaków». Z kolei Tadeusz Kruczkowski, także z Grodna, pracownik tamtejszego uniwersytetu w kilku odcinkowym studium na łamach «Głosu znad Niemna» przeanalizował sytuacje ludności polskiej na tamtych terenach w odniesieniu do rozmaitych danych statystycznych oraz polityki w tym zakresie tak władz carskich, jak i radzieckich oraz obecnych republikańskich. Ocena ta w zupełności pokrywa się z opiniami cytowanymi wyżej, których sedno sprowadza się do potwierdzenia takich tendencji ze strony władz państwowych, by jak określa to inny polski działacz stamtąd, prezes Polskiego Towarzystwa Naukowego na Białorusi Czesław Bieńkowski, stwierdzić one mogły: «u nas, niet nikakich polakow!». Kruczkowski podaje cały szereg danych, przykładów i argumentów w tym także państwowych z tego samego spisu (ale nie tak «politycznych» jak spis narodowościowy) niejako w sposób oczywisty kwestionujących gwałtowny spadek liczby Polaków – bo obrazujących, iż statystyczna polska rodzina na Białorusi jest najliczniejsza (Polacy średnio 3,3, Białorusini 3,2, Rosjanie i Ukraińcy 3,0). Nic zatem poza wytycznymi nie uzasadnia spadku liczebności Polaków. W dodatku tradycyjnie jako katolików posiadających najwięcej dzieci. Dodatkowo Kruczkowski potwierdza ewidentne przykłady manipulacji, w tym wymuszania wpisu innego niż deklarowany, wpisywania narodowości białoruskiej w ogóle bez pytania respondentów (często tylko jednego przedstawiciela danej rodziny) lub wpisywanie danych (tylko tych!) ołówkiem. W sukurs wspomnianym autorom idą dziesiątki listów kierowanych do redakcji «Głosu znad Niemna», piętnujących antypolską tendencyjność spisu. Niewiarygodne jest zatem i niemożliwe, by najbardziej «rozrodcza» grupa narodowościowa na Białorusi, czyli właśnie Polacy, zmniejszyła się w ciągu 10 lat. I to w warunkach, gdy właśnie w tym dziesięcioleciu nastąpiło gwałtowne i niezwykle powszechne polskie odrodzenie narodowe Polaków w tym państwie. Gdzie ZPB, liczący ponad 35 tysięcy członków, stał się najliczniejszą na całej Białorusi organizacją społeczno-kulturalną, afiliującą kilkanaście innych stowarzyszeń «polskich» (lekarze, sportowcy, naukowcy, artyści itd.), w dodatku potrafiącą dosłownie wywalczyć zgodę na budowę (z funduszy krajowych Stowarzyszenia «Wspólnota Polska») dwu pełno zakresowych polskojęzycznych szkół średnich (Grodno, Wołkowysk) oraz wprowadzić naukę języka w rozmaitych formach do około 300 szkół (nie licząc szkółek niedzielnych przy oddziałach ZPB i niektórych parafiach). Konkludując stwierdzić można, iż szacunkowa liczba Polaków na Białorusi to co najmniej jeden milion z niewielką tendencją wzrastającą.
O tym wszystkim w Kraju, w III Rzeczypospolitej niemal nikt nie wie lub wiedzieć nie chce. A przecież to Kraina Adama Mickiewicza, Traugutta, Kościuszki, Władysława Syrokomli, Franciszka Karpińskiego, Elizy Orzeszkowej, Melchiora Wańkowicza, Ignacego Domeyki, Jana Czeczota, Bohatyrowiczów (istnieją współcześnie i zaścianek i ród!), że wymienimy tylko tych najbardziej znanych. O realiach współczesnych, dziennikarze wysokonakładowych dzienników piszą, cytując bezkrytycznie działaczy tamtejszej opozycji antyprezydenckiej, głównie Białoruskiego Frontu Narodowego popełniając ten sam błąd naiwności (chciejstwa) jak to miało miejsce dziesięć lat temu gdy «w ciemno» powtarzano opinie litewskiego Sajudisu, którego prawdomówność miała gwarantować jego antysowieckość. Teraz, za dążenia autonomiczne, zgodne z ówczesnym prawem Polacy z Solecznik stają przed litewskimi (nie radzieckimi!) sądami. W ich obronie znów niemal nikt nie staje. Na Litwie mieszka około 280 tysięcy Polaków. O nich media od czasu do czasu przypominają. Milion Polaków zwarcie, od granicy z III RP pod Grodnem do Brasławia koło Łotwy, zamieszkujący północno-zachodnią Białoruś w publicznym odbiorze praktycznie nie istnieje! Tam, na Białorusi z kolei, gospodarze państwa, Białorusini niemal nic nie wiedzą o wielowiekowym wspólnym życiu w państwie Polaków, Litwinów, Rusinów-Białorusinów, Rusinów-Ukraińców. W Rzeczypospolitej Obojga Narodów, przedrozbiorowej Polsce. Polskość traktują w sposób utrwalony przez rusyfikatorskie widzenie czasów caratu oraz późniejszych. Zaś wspomniane wyżej historyczne osobistości kultury polskiej anektują wprost do etnosu narodowo-białoruskiego.
Prof. Zdzisław Julian Winnicki/Magazyn Polski
Domagamy się powrotu Zaolzia do Polski na Facebooku / 20 sierpnia, 2014
Na Białorusi pozostały domy mojej rodziny…
/