Od 17 maja w kinie “Pobieda” w stolicy Białorusi, w ramach obchodów Dnia Europy, trwa Festiwal Europejskiego Kina Współczesnego. Organizatorami wydarzenia są: przedstawicielstwo Unii Europejskiej na Białorusi i ambasady państw UE w Mińsku, wspierane przez Ministerstwo Kultury Republiki Białoruś i władze miasta.
Dla mińskich miłośników kina europejskiego festiwal jest rzadką możliwością obejrzenia najnowszych produkcji filmowych z Polski, Niemiec, Włoch, Szwecji, Francji, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Litwy i innych krajów Europy.
– Język kultury jest najlepszym językiem porozumienia. А kino przemawia w tym języku znakomicie — tak scharakteryzował Festiwal Andrea Victorin, kierownik przedstawicielstwa UE na Białorusi.
Rzeczpospolita Polska przywiozła do Mińska dwa filmy: dokumentalny pt. „Jan Karski i władcy ludzkości” Sławomira Grünberga, nakręcony przez międzynarodową ekipę z Polski, USA i Izraela oraz fabularny pt. „Moje córki krowy”.
Pierwszy film jest hołdem Janowi Karskiemu – emisariuszowi Polskiego Państwa Podziemnego. Polska premiera obrazu odbyła się w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie w 101. rocznicę urodzin człowieka, który jako pierwszy poinformował zachodnie państwa o zagładzie Żydów, dokonywanej w Polsce przez Niemców. Film składa się z archiwalnych nagrań rozmów z Janem Karskim, wspomnień o nim oraz z animacji, która ukazuje dramatyczne i przełomowe chwile w życiu bohatera.
Drugi film – tragikomedia „Moje córki krowy” – to jeden z największych przebojów kinowych roku w Polsce. Jest to ciepła, pozbawiona fałszu opowieść o relacjach rodzinnych. Polska premiera filmu odbyła się 8 stycznia 2016 roku. Od tamtego czasu obejrzało go ponad 730 tys. Polaków. Film został doceniony na najważniejszych imprezach filmowych w Polsce, zdobywając Nagrodę Publiczności i Dziennikarzy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2015 roku. W plebiscycie Polskich Nagród Filmowych Orły 2016 film zdobył Nagrodę za Najlepszy Scenariusz oraz Nagrodę Publiczności. W rolach głównych wystąpiła plejada znakomitych aktorów: Agata Kulesza, Gabriela Muskała, Marian Dziędziel, Marcin Dorociński i inni.
Dzięki wsparciu Instytutu Polskiego w Mińsku i jego szefa Tomasza Adamskiego publiczność w Mińsku miała możliwość nie tylko obejrzenia filmu w języku polskim z rosyjskimi napisami, ale także spotkała się z jego twórcami: Kingą Dębską – autorką filmów dokumentalnych, reżyserką ponad stu odcinków najpopularniejszych polskich seriali telewizyjnych oraz producentem – Zbigniewem Domagalskim, który w zeszłym roku został uznany za najlepszego producenta polskich filmów krótkometrażowych i dokumentalnych.
Sala kinowa na 488 miejsc na pokazie filmu „Moje córki krowy” była wypełniona po brzegi. Koordynator projektu Igor Blinkow tłumaczył z polskiego na rosyjski to, co goście mówili do mińskiej publiczności, ta jednak często reagowała przed tłumaczeniem, co świadczyło o dobrej znajomości wśród obecnych na sali języka polskiego.
Oto, jak wyglądała wymiana zdań między publicznością a twórcami filmu:
Pani Kingo, dlaczego taki tytuł?
– To częściowo moja historia, chociaż to nie jest film autobiograficzny. W 2012 r. odeszła moja mama, chwilę później – ojciec, który mianowicie tak, jak w filmie, nazywał nas z siostrą krowami.
Skąd pomysł na taki scenariusz?
– Kiedy mama leżała w śpiączce, nie bardzo wiedziałam, jak z nią rozmawiać, więc pisałam. To był mój sposób na to, aby poradzić sobie z myślą, że rodzice odchodzą.
Czy Pani siostra widziała film?
– Widziała. I po projekcji z ulgą wyznała: „Całe szczęście, że nikt w tym filmie nie przypomina mnie”. Śmierć rodziców pozwoliła mi odzyskać siostrę. Dzisiaj jesteśmy tak blisko ze sobą, jak nigdy dotąd nie byłyśmy. Przyjaźnimy się. Przedtem nasze relacje wyglądały o wiele gorzej.
W filmie córkę głównej bohaterki świetnie zagrała Pani córka. Czy łatwo być reżyserką dla własnej córki?
– Umówiłyśmy się, że relacje rodzinne pozostawimy w domu. Marysia – wtedy początkująca aktorka – była nieocenionym źródłem informacji dla aktorów na planie, bo była bardzo związana emocjonalnie z moimi rodzicami. Jestem bardzo z niej dumna – niedawno otrzymała Grand Prix 34. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi za role tytułowej bohaterki w spektaklu „Maria Stuart”.
Najbardziej wzruszający dla Pani moment, związany z filmem?
– Nie zapomnę naszego pierwszego oficjalnego pokazu w Teatrze Muzycznym w Gdyni – pełna sala, ludzie siedzieli na podłodze. Kiedy seans się skończył – stanęli, bili brawa, płakali. Trwało to ponad pięć minut. Cała ekipa filmowa wtedy się popłakała. Montażysta, który widział ten film z milion razy, zalewał się łzami. Przez moment czułam się tak, jakbyśmy byli z tymi wszystkimi ludźmi jedną rodziną, wspólnotą, która ma te same problemy, te same potrzeby, te same marzenia. Rozumieliśmy się bez słów. Wtedy pomyślałam, że moi rodzice, czy są w niebie, czy nie – pewnie widzą to i się cieszą. Bo to jest też ich zasługa. Wszystko zatoczyło koło i wreszcie nabrało sensu.
Podjęła Pani bardzo trudny temat. Przedtem udało to się polskim filmom „Pora umierać” i „Życie jako śmiertelna choroba…”.
– Moim zdaniem „Moje córki krowy” nie jest filmem o śmierci. Raczej o życiu, mimo wszystko. Ktoś powiedział, że dorastamy tylko wtedy, kiedy odchodzą nasi rodzice.
W filmie często padają nazwy Wasilków, Białowieża. Dlaczego?
– Bo moja rodzina pochodzi z terenów Białostocczyzny. Jako dziecko całe lato spędzałam właśnie tam. Bardzo lubię tę ziemię.
To Pani, może potrafi rozmawiać po białorusku?
– Nie, ale wszystko rozumiem.
Pani przywiozła do Mińska także swoją książkę o tym samym tytule, co film. Czym ona się różni od filmu?
– Zawartość książki to dwa równolegle, pisane przez obie siostry, pamiętniki, w których autorki te same zdarzenia opisują z zupełnie innej perspektywy. No, bo same różnią się od siebie. Więcej niż w filmie jest w książce różnych śmieszności, pretensji, wzajemnych żalów wypowiadanych przez bohaterki. Książka pozwoliła mi zrozumieć lepiej moją siostrę, siebie – też.
Jakie ma Pani plany na przyszłość?
– Popularność filmu zaowocowała zaproszeniem nakręcenia 13-odcinkowego serialu o rodzinie, podzielonej politycznie. Podoba mi się pomysł i zależy mi na tym, aby go zrealizować.
Po Kindze Dębskiej nastąpiła kolej odpytywania producenta wyświetlonego filmu – Zbigniewa Domagalskiego:
Panie Zbigniewie, jak długo trwał okres zdjęciowy?
– Od 12 sierpnia do 12 września 2014 roku. Nie mieliśmy za dużo pieniędzy. Ale mimo to udało się nakręcić świetny film.
Pan jest bardzo znanym producentem polskich filmów dokumentalnych. Dlaczego film fabularny?
– Bo scenariusz Kingi był rewelacyjny.
W filmie jedna z bohaterek jedzie do kościoła w Porzeczu. Dlaczego mianowicie ten kościół?
– Pierwotnie planowano kręcić sceny w Częstochowie, ale klasztor chciał całkowicie kontrolować produkcję, dlatego zmieniliśmy lokalizację i znaleźliśmy ten malowniczy kościół niedaleko Warszawy, jeden z najstarszych drewnianych kościołów w Polsce.
Czy polskie kino jest popularne w Polsce?
– W okresie ostatnich dziesięciu lat – tak. Nasz na przykład film w kinach pobił „Gwiezdne wojny”.
Czy Państwo coś wiedzą o białoruskiej branży kinowej?
– Niestety, kompletnie nie wiemy niczego. I szkoda, że z powodu braku czasu nie udało nam się spotkać z białoruskimi kolegami.
W filmie brzmi świetna muzyka, która stwarza niepowtarzalną atmosferę. Kto jest jej kompozytorem?
– Młody, ale już bardzo znany twórca – Bartosz Chajdecki.
Po zakończeniu rozmowy z reżyserką i producentem do Kingi Dębskiej zaczęli podchodzić widzowie, żeby podzielić się swoimi historiami, podobnymi do tej, którą obejrzeli na ekranie. Przed Białorusią film „Moje córki krowy” był pokazywany w Polsce, Brazylii, Włoszech i w Stanach Zjednoczonych i wszędzie jego odbiór był podobny.
Film Kingi Dębskiej na DVD trafił do polskich sklepów 19 maja tego roku. Wydanie DVD zostało wzbogacone o dodatki w postaci niewykorzystanych scen oraz materiał zza kulis. Film „Moje córki krowy” wkrótce można będzie wypożyczyć w wideotece, a książkę – w bibliotece, Instytutu Polskiego w Mińsku.
Oficjalny zwiastun filmu „Moje córki krowy” można obejrzeć na YouTubie.
Polina Juckiewicz z Mińska